wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 12


12. Luz

Co to za dziwny dźwięk? Nich ucichnie! Cisza…
Zniechęcony uniosłem powieki a mój wzrok padł na szafkę nocną obok łóżka, na której stał budzik. Nie miły dźwięk, który mnie zbudził pochodził z tego niewinnie wyglądającego przedmiotu. Z westchnieniem uniosłem dłoń i klepnąłem budzik, wyłączając go. Jęknąłem przewracając się na plecy. Chciałem jeszcze pospać, ale moje ciało powoli unosiło się do pozycji siedzącej. Wiedziałem, że jak polerze jeszcze chwile to już nie wstanę. Ziewnąłem przeciągle wsuwając nogi w kapcie. Poczłapałem do łazienki by wziąć szybki zimny prysznic.
Moje mięśnie zaprotestowały skurczem, kiedy zimne strumienie zetknęły się z ciepłą skórą, ale dzięki temu zmęczenie odeszło. Szybko namydliłem ciało i spłukałem pianę. Wychodząc z kabiny zakręciłem kurek i nie zważając na mokre ślady robione na marmurowych płytkach chwyciłem szczoteczkę do zębów.
Przetarłem szybko oczy pozbywając się kropli wody, które wciąż spływały mi z mokrych włosów. Przepłukałem usta i pośpiesznie przeszedłem przez drzwi łączące łazienkę z garderobą. Szybko odnalazłem czarne biodrówki i biały dopasowany podkoszulek z krwistym nadrukiem „You can't see me!”. Nie mogłem tylko znaleźć mojej skórzanej kurtki. Przesuwałem wieszaki bez skutku, wtedy mi się przypomniało, że zostawiłem ją u Sasuke.
- Kurka- warknąłem chwytając szarą cienką bluzę z czerwonymi mankietami rękawów i zamkiem.- Do kitu.
Warknąłem, po czym ruszyłem do pokoju. Chwyciłem plecak, osobiste rzeczy i zmyłem się na dół. W kuchni nikogo jeszcze nie było, więc zrobiłem sobie kanapkę i ukochaną kawę. Po kilku minutach i drugiej kawie w kuchni pojawiła się mama.
- O. Już wstałeś- zdziwiła się.
- Yhm- przytaknąłem nadstawiając policzek do pocałowania.
- Wczoraj chyba późno poszedłeś spać- mruknęła niezadowolona.
- Nic mi nie będzie- odburknąłem.
- Wiem- zachichotała.- Czasami ci się dziwie. Jak masz zły humor to możesz w ogóle nie spać, a jak jesteś udobruchany den to twój najlepszy przyjaciel. Jakby mieszkały w tobie dwie różne osoby…
- Niestety jestem tylko ja- mruknąłem niezadowolony zaglądając na dno pustego kubka.- Idę. Musze Ino obudzić…
- Obudzić to pasuje tylko ciebie- odparła.
- Może…
Wyszedłem z kuchni kierując swoje kroki ku wyjściu kiedy moje spojrzenie padło na klucze od samochodu.
- Mamo?!
- Tak?- wychyliła się za drzwi.
- Mogę samochód?
- Weź taty- wzruszyła ramionami.- Tylko nie szalej.
- Jasne.
Zacisnąłem chciwie palce na kluczach i niczym złodziej czmychnąłem z domu. To, że mam dała mi pozwolenie na ich wzięcie nie znaczyło tego, że tata też by poparł ten pomysł. Wykrzesując z siebie odrobiną entuzjazmu podbiegłem pod dom sąsiadki, po czym nacisnąłem dzwonek. Czekając na to żeby ktoś mi otworzył zacząłem rozplątywać słuchawki od i-poda, którego wyciągnąłem z kieszeni.
- Cześć Naruto!
Uniosłem głowę napotykając spojrzenie równie błękitnych jak moje oczu.
- Zen- uśmiechnąłem się uprzejmie.- Jest Ino?
- Zamknęła się właśnie w łazience. Wejdź.
Uprzejmie otworzył szerzej drzwi pozwalając mi przejść obok siebie.
- Ino!- krzyknął kiedy prowadził mnie krótkim korytarzem.
- Co?- jej głos doleciał do nas z góry.
- Naruto przyszedł!
- Już idę!
Usłyszałem jak jej stopy głośno stukają o schody, a sama zainteresowana z promiennym uśmiechem ledwo przede mną wyhamowała.
- Cześć- rzuciła ucieszona.- Jak tam?
- Bywało lepiej- odparłem tłumiąc ziewnięcie.
- Ej!- oburzyła się.- Nie rób mi tu za Shikę!
- Nie robię- wzruszyłem ramionami.- Gotowa?
- Zaraz- odparła znikając zapewne w kuchnie, bo usłyszałem brzdęk szkła.
- Ino coś ostatnio niezdarna się zrobiła- poinformował mnie nadal stojący obok mnie Zen.
- Każdemu się zdarza.
- Może- uśmiechnął się drwiąco.- Słyszałem o tym jak namieszali na imprezie.
Zerknąłem na niego z większym zainteresowanie, na co on znowu się uśmiechnął.
- I?- ponagliłem kiedy nadal milczał.
- Ponoć zwiałeś- zmrużył złośliwie swoje błękitne oczy.
- Nerwy mi puściły- burknąłem.
- Nie wątpię- niespodziewanie zachichotał.- Widziałem cię z Renem.
Sapnąłem zaskoczony teraz patrząc na niego otwarcie. Zen zaś stał spokojnie przyglądając się swoim paznokciom nadal z tym uśmieszkiem przyczepionym do ust.
- Dobry jest?- zapytał niby od niechcenia.
- Lepszy od ciebie- mruknąłem wyzywająco.
- No, co ty!- zaśmiał się.- Nawet nie spróbowałeś.
- I nie zamierzam.
- Myślałem, że masz jaja- z jego twarzy zniknęło rozbawienie.
- Nie jesteś w moim typie, słońce- zakpiłem.- Ładną masz buzię, ale wolę facetów o dłuższych włosach.
- Żeby przypominały panienki?- syknął rozłoszczony.
- Nie- teraz ja się uśmiechałem.- Po prostu lubię ich dotyk na skórze, kiedy się kochamy. To przyjemnie łaskocze.
- Dziwak- zrobił zgorszoną minę niewiniątka.- Będę miał koszmary.
Zatkało mnie. Otworzyłem usta do odpowiedzi, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa. On się bawił moim kosztem, a ja myślałem, że jestem niepokonany w grze na słowa.
- Co ty tam robiłeś?- w końcu zdołałem zapytać.
- No jak to, co?- oburzył się.- Dawaliśmy z chłopakami czadu na scenie a tu taka porażka! Jak można było nie usłyszeć jak śpiewam!
- Śpiewasz?- zdziwiłem się szczerze.
- Nie, wyje do księżyca- zadrwił.- Od kilku miesięcy gramy po knajpach by wyrobić sobie dobrą markę ale widać że są i tacy głusi tumani którzy przychodzą do baru tylko na piwo i dziw…ałaaaa! Ino! To bolała!
Spojrzał nienawistnie na Yamanakę, która się pojawiła za nim niczym zjawa.
- Jakbyście byli dobrzy to bym was słyszał- nie mogłem się powstrzymać od tej drobnej złośliwości.
- Jesteśmy dobrzy!- zapewnił hardo.
- Tak, tak- przytaknąłem.- Każdy tak mówi.
- Więc przyjdź dziś do tego samego klubu co ostatnio- zaatakował.- Wtedy będziesz śpiewał inaczej!
- Śpiewanie nawet nieźle mi wychodzi- sarknąłem.
- Chyba pod prysznicem- zakpił.
- Też- przyznałem mu rację.- Ale przynajmniej nie fałszuję tak, jak co niektórzy.
- Ja nie fałszuję!- wybuchł.- Nie słyszałe… aaałła, Ino!
- Phi- parsknęła.
- To bolało- poskarżył się wzburzony.
- I dobrze- parsknęła, jeszcze raz uderzając kuzyna po głowie.- A teraz przeproś!
- Zwariowałeś?! Ani mi się śni- oburzył się chłopach pocierając obolałe miejsce.
- Mówię przeproś, leszczu!- warknęła biorąc znowu zamach.
Jednak Zen umknął po za jej zasięg i pokazał język.
- Sama jesteś leszczem- po czym spojrzał na mnie.- A na marginesie jestem hetero, więc się nie napalaj.
- ZEN!- krzyknęła Ino puszczając się w pogoń za kuzynem, który śmiejąc się głośno uciekł na górę.
Usłyszałem głośny trzask zamykanych drzwi i wściekły okrzyk Ino, gdy nie udało jej się dopaść chłopaka. Po chwili ciężkim krokiem schodziła na dół mrucząc pod nosem.
- Za jakie grzechy… taki wstyd… dlaczego akurat ja…
- Porządku?- zapytałem lekko rozbawiony.
- No- wydęła niezadowolona usta.- Przepraszam za niego.
- Nic się nie stało- zapewniłem.- Powinniśmy już jechać.
- O kurcze!- pisnęła.- Spóźnimy się na autobus.
W ekspresowym tempie zaczęła zakładać adidasy i żakiet od mundurka.
- Pojedziemy samochodem- zacząłem ją uspokajać.
- Znowu jest Neji?- zapytała zaskoczona.
- Nie- pomachałem kluczami w powietrzu.
- Naprawdę uważasz, że to bezpieczne?- patrzyła na mnie podejrzliwie marszcząc brwi.
- Trochę wiary kobieto- uśmiechnąłem się zadziornie.
- Czyli mam się bać- wzdrygnęła się teatralnie.
- Chodź już i nie marudź- złapałem ją za rękę i siłą wyciągnąłem z domu.
Podchodząc bliżej sportowego samochodu Ino zaczęła się ociągać.
- Mamy tym pojechać?- zaniepokoiła się.
- Nie podoba się?
- No cóż- bąknęła.- Jakoś nie przepadam za szybko jazdą.
- A kto mówi o szybkiej jeździe?
- No, bo…
- Spokojnie- zapewniłem ją.- Może jest szybki, ale ja zamierzam jeszcze trochę pożyć.
- Czyli nie jeździsz szybko?- dopytywała się.
- No, czasami jeżdżę- przyznałem się bez skruchy.
Rzuciła mi niepewne spojrzenie i powoli jakby samochód miał się na nią rzucić, wsiadła na miejsce pasażera. Pokręciłem rozbawiony głową zapinając pas, po czym uruchomiłem silnik.
- Tak mrucz mi, kochanie- szepnąłem czule.
- Nie zamierzam- wypaliła Ino.
- He? Eeee… To nie było do ciebie…
- Wiem- posłała mi szeroki uśmiech.
- Łapiesz mnie za słówka- skrzywiłem się delikatnie.
- Bo lubię.
- Co jeszcze lubisz?
- Ej! Nie dam się!
- No, co?- udałem niewiniątko.- To była czysta ciekawość.
- Ta jasne- prychnęła.
Przewróciłem oczami skupiając się na jeździe. Nie jechaliśmy szybko, ale nie zajęło nam dużo czasu dotarcie do szkoły. Z nalezieniem wolnego miejsca też nie było problemu więc chwilę później zamykałem auto i z Ino pod rękę maszerowałem w stronę budynku szkoły. Kilka osób patrzyło na nas ciekawie jakbyśmy urwali się z choinki.
- Co za porównanie…- mruknąłem do siebie.
- Coś mówiłeś?- zainteresowała się Ino.
- Nie nic- wzruszyłem ramionami.- Do zobaczenia.
- Nom.
Rozstaliśmy się na schodach. Czym prędzej udałem się pod klasę, gdzie czekali już pozostali.
- Hej, Naru!- zawołał radośnie na mój widok, Shikamaru.
- Yo- kiwnąłem głową.- Co tam?
- A co ma być?- wzruszył ramionami.- Za chwilę sprawdzian a ja mam ochotę zwiać z tej budy.
- Sprawdzian?- spytałem przerażony.
- No, angielski… Mój koszmar.
- Uff- westchnąłem.- Więc pierwsze angielski. Co za ulga.
- Ulga?- spojrzał na mnie dziwnie.- Wiesz tobie może to nie przeszkadzać, ale ja nie znoszę gramatyki.
- Nie jest tak źle..
- Jest okropnie- mruknął posępnie.- Daj ściągać.
Zaśmiałem się serdecznie. Wiedziałem, że Shika jest jednym z najlepszych uczniów w szkole, więc nie potraktowałem tej prośby poważnie.
- To raczej ja powinienem ściągać od ciebie a nie ty ode mnie.
- Ta jasne- wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
Zostało kilka minut do dzwonka, więc weszliśmy do klasy by zająć swoje miejsca. Z westchnieniem opadłam na krzesło dostosowując się do rytmu dnia. Poświęcałem wystarczającą ilość uwagi na lekcjach by nie zostać zbesztanym przez nauczyciela. Byłem przedrzeźniany przez Shikamaru a nawet Sakura mi dokuczała. Kiedy nareszcie nadeszła ostatnia lekcja w-f byłem już bardziej przytomny.
Przepychając się z Shiką wpadliśmy do szatni jak huragan, przez co zostaliśmy nagrodzeni głupimi komentarzami typu: „Przez takich gości dziewczyny mają nas za idiotów..” Co za nudziarze.
W pośpiechu zacząłem się przebierać. Kiedy zmieniałem koszulkę na moich plecach poczułem czyjąś dłoń. Odwróciłem się zaskoczony do intruza.
- Kien, zabieraj te lodowate paluchy!- wyrzuciłem z siebie na wydechu.
- Jasne- uśmiechnął się lubieżnie.- Skąd ta blizna?
Kilka par zaciekawionych oczu zwróciło się w naszą stronę.
- Pamiątka- burknąłem cicho.
- Ciekawa- złapał mnie za ramiona i odkręcił plecami do siebie.- A tak na serio?
Przyłożył jeden z lodowatych palców do mojej blizny i przeciągnął nim wzdłuż niej. Wzdrygnąłem się z niesmakiem i odsunąłem.
- Nie twój interes- syknąłem i szybko założyłem koszulkę by uchronić się przed ciekawskimi oczami.
Nadal ciskając gromy wyszedłem z szatni a za mną pośpieszył Shikamaru, głośno ziewając. Guy, nauczyciel wychowania fizycznego kazał nam przebiec 15 razy do dokoła boiska. Nie żebym miał problem czy coś, ale wiele bym dał, by coś trafiło tego bufona. Dobrze, że dziś nie jest w humorze, bo jak się nakręca to ponoć każe biegać uczniom całą godzinę. A jego gadki o młodości… Rzygać się chce…
Ale mimo to, że każdy przeklina pod nosem to biegniemy dalej. Noga za nogą nie spiesząc się. Tu i tam wybucha jakaś sprzeczka nawet jakieś popychanki, ale ogólnie każdy zachowuje się jak na cenzurowanym. W końcu rozkaz, nauczyciel rzuca nam piłkę do koszka a uczniowie z werwą dobierają się w drużyny.
- Naruto z nami- woła Shikamaru stojący już obok Kiena.
- Chyba was pokręciło- syczę niezadowolony.- Nie znoszę koszykówki. Lepiej mnie nie wybierajcie jak chcecie wygrać.
- Oj nie narzekaj- śmieje się jeden z chłopaków.
- Ja? Narzekam?- udałem szczerze zaskoczonego.- No, co ty. Jeszcze nie dane ci było słyszeć jak narzekam. Ale koszykówka? Już wolę te okrążenia do końca lekcji zapi…
- Zamknij się idioto- moje usta zostały brutalnie zamknięte dłonią Shiki a Kien z przerażeniem rozglądał się na boki.- Co za utrapienie z ciebie.
- Iww kło to mowii- burknąłem w jego dłoń.
- Oj- odsunął się zdegustowany a ja posłałem mu głupkowaty uśmieszek.
- Wy sobie grajcie a ja pobiegam- wzruszyłem ramionami.
- Zwariowałeś- Kien uderzył z głośnym plaśnięciem dłonią w swoje czoło.
- Być może- wyszczerzyłem się.- Jak będziemy grać w nogę to porozstawiam was po kontach.
- Chciałbyś- stanął przede mną chłopak o włosach w ciemnozłotym odcieniu i szaro-zielonych oczach.
- Czemu nie?- odparłem arogancko, przypominając sobie kim jest, Koyoki Kakeru.
Uśmiechnął się zadowolony po czym wrócił do swoich kumpli dalej posyłając mi pogardliwe spojrzenia.
- Uhuhhe- Kien zamaskował śmiech kaszlnięciem, ale i tak napotkał mój morderczy wzrok.- Z Kakeru nie wygrasz. Jest vice-kapitanem drużyny piłkarskiej.
- Heee?- zerknąłem na chłopaka z większym zainteresowaniem.
- Nawet o tym nie myśl- oburzył się Shika.
- A o czym?- posłałem mu psotny uśmieszek.
- O tym by… Uhhh!- skrzywił się widząc jak zanoszę się śmiechem.
Czym prędzej zanim zdołał dojść do siebie ruszyłem przed siebie by zrobić kilka okrążeń wokół boiska. Co prawda zostałem odprowadzony nieprzyjemnymi epitetami ale puściłem je mimo uszu.
- Chciałbym mieć teraz mojego i-poda i móc posłuchać muzyki- westchnąłem.
Biegałem tak już, kilka ładnych minut, kiedy obok mnie przebiegł Kakeru posyłając mi następny arogancki uśmieszek.
- Bez formy?- zakpił.
Westchnąłem. Następny idiota się znalazł. Ale mimo rozsądkowi przyśpieszyłem i zrównałem się z nim.
- Już nie odpowiada ci koszykówka?- zagadnąłem.
- No, co ty- parsknął.- Postanowiłem ci dotrzymać towarzystwa.
- Jak miło- przewróciłem oczami.
- Porozstawiać po kontach nas chcesz?- spytał niby od nie chcenia.- Coś za bardzo się przechwalasz.
- Ech- westchnąłem zwalniając.
- No, co?- zawołał, po czym również zwolnił.
- Nic- wzruszyłem ramionami, a następnie zaśmiałem się cicho.- Przypominasz mi mojego kumpla z poprzedniej szkoły. Też nie wierzył w mój talent.
- Ach, tak?- uniósł niedowierzająco jedną brew.- Dziś mamy trening. Przyjdź i pokaż, na co cię stać.
Zacząłem szybko kalkulować w myślach. Musiałem skończyć ten głupi raport a na dodatek wplątałem się w tą aferę z Zenem.
- Nie da rady- odmówiłem.- Mam pracę. Jutro też nie, bo próba zespołu… Kiedy by tu…
- Nie tchórz- uśmiechnął się paskudnie.- Godzina lub dwie cię nie zbawią.
- Jakbyś miał do napisania raport dla szefa też byś tchórzył- mruknąłem cicho.
- Jesteś głupi. Było wybrać sobie lepszą robotę, gdzie spóźnienie raz na jakiś czas nie robi różnicy.
- Tak?- teraz to ja ze zdziwieniem uniosłem jedną z brwi.- Ale na pewno tak dobrze by mi nie płacili.
Przyśpieszyłem zostawiając go z tyłu, przez co poczęstował mnie znowu garścią miłych epitetów.
- Godzina- krzyknąłem odwracając się w jego stronę.
- Więc czekaj na mnie w szatni.
- Aj, aj, ser- zakpiłem robiąc marynarski salut.
Patrzyłem jak przystaje i kieruję się do reszty chłopaków.
No, tak. Znowu dałem się podejść…
Biegałem tak przez resztę lekcji a jak tylko zabrzmiał dzwonek truchcikiem pobiegłem do szatni. Nie kłopotałem się przebieraniem, miałem przecież przymusowy trening. Chwyciłem za pasek plecaka a ubrania zwinąłem byle jak.
- Gotowy?- rzuciłem do Kakeru.
- No….
- To pierwsze na parking, chce zostawić ciuchy.
Powlókł się za mną nie chętnie. Kiedy otwierałem samochód i upychałem na tylnim siedzeniu swoje rzeczy, przyglądał się z niezadowolonym wyrazem twarzy.
- Niepełnoletni nie mają prawa jeździć samochodami- warknął w moją stronę.- Za taką informację nieźle zabulisz w pierdlu.
W odpowiedzi wyciągnąłem prawo jazdy i rzuciłem w jego kierunki. Złapał trochę nie zręcznie.
- Mam pozwolenie- odparłem.- Jako obywatel brytyjski.
- Hmmh yyuhumm- mruknął nie zrozumiale.
- Idziemy?
Odrzucił mój „skarb”, po czym poprowadził mnie na tyły budynku szkolnego. Zauważyłem, że za nami niczym cienie podążają Shika, Kien i Sasuke. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się, co też kombinują. Niestety nie zbliżyli się do mnie wystarczająco blisko bym mógł z nimi pogadać, ale za to dobrze się bawili ku mojej irytacji.
- Chamy!- Krzyknąłem w ich stronę.
- No, co ty, gdzie?!- odkrzyknął Shika rozglądając się z zaciekawieniem.- Żadnego nie widzę.
- Wy!- nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
- My?- Kien zrobił głupią miną a następnie, kiedy nadeszło zrozumienie jego twarz poczerwieniała ze złości.- Sam jesteś chamem, ty padalcu jeden. Idź se pobiegaj małpoludzie. Pojebany brytol.
Zachichotałem zadowolony.
- Ty naprawdę jesteś głupi- skwitował Koyoki.
- Dig ding, gratulację wygrał pan wycieczkę do Honolulu- zakpiłem.
Zmrużył pogardliwie oczy, po czym podszedł do stojących nieopodal chłopaków z drużyny.
- Dziś gra z nami- wskazał na mnie.- Nie oszczędzajcie go.
- Z przyjemnością- odparło parę osób chórkiem zerkając w moją stronę.
- Więc tak: 10 okrążeń boiska, 100 brzuszków, 100 przysiadów, 20 pompek- zarządził jakiś wysoki chłopak o brązowych włosach.- Ruszać się panienki!
- Eeee…- jęknąłem.- Koyoki! Czemu mi nie powiedziałeś, że tu też trzeba biegać?
- Nie powiedziałem?- udał przerażonego, po czym uśmiechnął się łobuziarsko.- Sooorrka. Zapomniałem.
Warknąłem mrużąc gniewnie oczy, ale bez szemrania pobiegłem za nimi.
Ciekawe, jaki bóg mnie tak nie nawiedzi. Przecież jestem takim grzecznym chłopcem. Wiec, co takiego zrobiłem żebym mnie tak karać? Już widzę miny chłopaków z drużyny gdyby się dowiedzieli, że biegam tak grzecznie któreś z kolei okrążenie. W co ja się znowu wpakowałem? Było trzeba trzymać jadaczkę zamkniętą to teraz byś jechał do domciu. Popaprańcy. A Koyoki to największy z nich. Drań jak mógł mi nie powiedzieć o tym bieganiu? Echh… życie to raj i piekło. Tylko, dlaczego moje zdecydowanie przypomina to drugie?
Ostre szarpnięcie sprawiło, że poleciałem do tyłu i wylądowałem na tyłku. Zdezoriętowany zerknąłem do góry.
- Ile zamierzasz jeszcze biegać?- złościł się Koyoki.- Teraz brzuszki.
Westchnąłem i nie czekając by ktoś przytrzymał mi nogi zacząłem wykonywać ćwiczenie. Utrzymanie równowagi w ten sposób kosztowało mnie dużo więcej energii, ale nie miałem ochoty żadnego z tych bufonów prosić o asystę. W pewnym momencie poczułem czyjeś dłonie przyciskające moje stopy do podłoża. Za zdziwieniem uniosłem wzrok by zatrzymał się na twarzy Kiena.
- Jeszcze 60- wyjaśnił.
Nie protestowałem i nawet nie zastanawiałem się skąd się tu wziął. Szybko skończyłem i zacząłem następne ćwiczenie. Szybko sprawnie. Już tylko pompki. Jeszcze 10... już tylko 3. No, nareszcie koniec.
Westchnąłem prostując się i otrzepując dłonie z pyłu. Prawie wszyscy już skończyli, zostało tylko kilka maruderów.
- Łap- zawołał vice-kapitan po czym rzucił w moją stronę piłkę.
Rzut był mocny i wycelowany w moją klatkę piersiową. Szybko przekalkulowałem i wybrałem jeden z dwóch znanych mi stylów zgaszenia piłki. Przyjąłem ją z lekkim skrzywieniem, po czym pozwoliłem się jej delikatnie odbić od mojego kolana, by łagodnym łukiem opadła na ziemię, gdzie czekała moja stopa. Przydusiłem piłkę do ziemi, cofnąłem nogę tak, by piłka delikatnie podskoczyła, po czym błyskawicznie podsunąłem pod nią stopę i wyrzuciłem w powietrze. Piłka wylądowała w moich dłoniach z cichym plaśnięciem.
- Nie popisuj się się- rzucił któryś z chłopaków, na co wzruszyłem tylko ramionami.
- Argentyński?- spytał chłopak, który wcześnie wydawał polecenia.
- Brazylijski jest mnie efektowny- odparłem wyginając usta w delikatnym uśmiechu.
Puściłem piłkę, która opadając w dół napotkała moje kolano, po czym podskoczyła wysoko w górę by następnie odbić się od mojego czoła, zatoczyć łuk i spaść ponownie na dół ku stopom. Odbijałem ją raz jedną nogą raz drugą zachowując idealną równowagę. Chwilę później znudziła mi się ta zabawa i kopnąłem piłkę w stronę jak mi się zdawało kapitana. Przyjął strzał ze spokojem. Chwile balansował ciałem by złapać równowagę i już bawił się piłka tak jak ja wcześniej. Zerknął na mnie, przerzucił piłkę jeszcze ze dwa razy z jednego kolana na drugie, po czym oddał mi piłkę wysyłając ją wysoko w górę.
Skrzywiłem się delikatnie, bo byłem zmuszony cofnąć się kilka kroków, przez co słonce oślepiło mnie, jednak nie straciłem jej z oczu. Przyjąłem na czoło znowu posyłając ją wysoko i przyjmując na kolano, chwile tak żaglowałem, po czym wysłałem ją trochę po wyżej siebie jednocześnie pochylając się do przodu. Piłka wylądowała mi w „koszyczku” mieczy szyją a łopatkami. Spojrzałem wyzywająco na kapitana, który najpierw ze zdumioną miną teraz patrzył na mnie z uznaniem.
- Nieźle- mruknął a następnie ruchem głowy wskazał boisko.
W mig zrozumiałem, o co mu chodzi. Szybkim obrotem ciała wyprostowałem się sprawiając tym samym, że piłka, która spoczywał do tej pory z tyłu była teraz na mojej klatce piersiowej. Opadając zahaczyła o kolano i gdy tylko dotknęła ziemi poderwałem ją i ruszyłem do przodu kopiąc przed sobą. Pobiegłem na środek boiska, kapitan zaś na moje spotkanie. Zatrzymałem się stawiając stopę na piłce. W pełni skupiłem się na przeciwniku. Nie patrzyłem mu bezpośrednio w oczy, lecz obserwowałem całą jego postać. Kiedy w końcu ruszył do ataku to odskoczyłem cofając do tyłu nogę z piłką. Znowu się zatrzymaliśmy obserwując nadal swoje poczynania. Zaatakował szybko na ugiętych kolanach, jednak nie dałem się zaskoczyć i użyłem ruchu „nożyce”, przez co piłka znalazła się po za jego zasięgiem. Niestety chyba to przewidział, bo błyskawicznie się obrócił i po chwili wydarł mi piłkę z pod mojego władania. Rzucił się w stronę jednej z bramek. Zakląłem pod nosem i rzuciłem się w pogoń. Z trudem go wyprzedziłem sprawiając, że się zatrzymał. Syknął z irytacji a następnie w pełni nad sobą panując próbował mnie wyminąć. Robił zwody i uniki niczym zawodowy tancerz, bo tylko do tego mogłem porównać jego ruchy. Był znacznie lepszy ode mnie i Toniego też.
Uśmiechnąłem się kręcąc z niedowierzania głową. Brakowało mi oddechu. W desperacji zamarkowałem ruch do przodu jednak on nie dał się nabrać okręcając się do dokoła własnej osi i z gracją mnie omijając. Uniosłem ramiona do góry w geście poddania.
- Mam dość- wyrzuciłem z siebie.
Zatrzymał się i wyprostował zadowolony. Dołączyli do nas chłopcy z drużyny gratulując mu wspaniałego popisu.
- Dobry jesteś- rzek do mnie.- Dawno się tak nie natrudziłem by utrzymać piłkę. Świetnie panujesz nad sobą, ale jednak jesteś łatwy do rozszyfrowania.
Zaśmiałem się krótko urywanie, gdyż nadal brakowało mi tchu.
- Dawno już się tak nie nabiegałem- przyznałem z uśmiechem.- Gdyby to zobaczyli moi kumple to by mi żyć nie dali.
- Dołącz do drużyny- zaproponował kapitan.
- Pasuje- potrząsnąłem głową.- Mam dość biegania na jakieś sto lat.
Zaśmiali się rozbawieni.
- Poprawimy ci kondycję i będzie z ciebie wspaniały zawodnik- nieustępował.
Na słowa poprawa kondycji wzdrygnąłem się zniesmaczony.
- Nie ma siły- zaprzeczyłem.- Znudziłoby mi się. Po za tym mam już inne zobowiązania.
- Szkoda- jego twarz spochmurniała, po czym się wygładziła i podał mi dłoń.- Masaki Hidomi.
- Uzumaki Naruto.
- Zagrasz z nami?- zapytał z uśmiechem.
- Chętnie… Kurcze nie mogę- westchnąłem.- Innym razem.
- Naprawdę szkoda- mruknął.- Ale jak coś to wiesz gdzie nas szukać.
- Jasne. Narka- rzuciłem, po czym zacząłem schodzić z boiska.
Przy trybunach stali Shika, Kien i Sasuke więc chcąc nie chcąc Podszedłem do nich.
- Jak się podobało przedstawienie?- zagadnąłem.
- Człowieku zastanawia mnie jedno…- rzekł Shika patrząc na mnie podejrzliwie.- Czy jest, choć jedna rzecz, w której nie jesteś dobry? To cholernie irytujące znać taki ideał…
Drgnąłem zaskoczony.
- Ideał?- mruknąłem a z moich ust uleciał ponury śmiech.- Nie jestem nim.
- Ta jasne- nie ustępował.- Jesteś szalenie inteligentny, przez co na lekcjach muszę dawać z siebie prawie wszystko, świetnie grasz na gitarze i jak wychodzi w piłkę też. Jesteś przystojny, dzięki czemu masz powodzenie i to twoje poczucie humoru…
- Przestań- pokręciłem niezadowolony głową.- Ideał co za bzdura! Daleko mi do niego.
- Też uważam że jesteś prawie idealny- wtrącił się Kien.
- Niech wam będzie- poddałem się niechętnie.
Zauważyłem, że Sasuke się we mnie uporczywie wpatruję, przez co zrobiło mi się nieswojo.
- Ideał?- przechylił delikatnie głowę.- Nie możliwe. Pyskaty, źle wychowany do tego lubi się popisywać. Nie, jednak jest ideałem… a raczej idealnym przykładem kiepskich manier.
Shikamaru zachichotał widząc moją pewnie nie za wesołą minę.
- Sasuke i widzisz, co narobiłeś?- oburzył się Kien.- Jak zawsze pozbawiony delikatności.
Uchiha zamrugał lekko zaskoczony, po czym prychnął unosząc podbródek do góry. Był to tak znany mi i lubiany przeze mnie gest, przez co nie potrafiłem się powstrzymać przed poczochraniem go po tych czarnych kudłach. Kiedy tylko moje palce zatopiły się w jego kosmykach nie potrafiłem już powstrzymać uśmiechu.
- Dobra kicia- zacząłem się z nim drażnić.
- Nie jestem żadnym kotem!- krzyknął odpychając moja dłoń.
- Jak nie jak tak?- nie dawałem za wygraną.
- To macie swój ideał- syknął- zero samokontroli.
- Masz rację- zgodził się z nim Shika.- Szalona głowa. Robi zanim pomyśli o konsekwencjach.
- Ej!- nadąłem policzki.- Myślę.
- Tak?- uniósł brew w niedowierzaniu.- A pomyślałeś jak to może wyglądać dla postronnego obserwatora?
- Można zinterpretować na swój sposób- zgodził się z nim Kien.
Poczułem jak na twarzy gorąco z tego, co zauważyłem Sasuke też się zaczerwienił.
- Jak słodko!- Kien dotknął mojej twarzy z szerokim uśmiechem.- Aaaa! To nie fer. Jesteś taki słodki.
Odskoczyłem od niego zakłopotany. Zaś Uchiha odzyskał panowanie nad sobą i wymierzył przyjacielowi solidny kuksaniec w żebra.
- O czymś nie zapomniałeś?- zapytał chłodno.
- Jakże bym śmiał- Kien potarł obolały bok krzywiąc się przy tym.- Kocham Sorę, ale czasem i ja mogę sobie pożartować.
- Ładne mi żarty.
Uśmiechnąłem się. Przy nich poczułem się zrelaksowany a ich zachowanie, choć czasem mnie zaskakiwało to jednak było naturalne i niewymuszone. Dobrze się z tym czułem.
- Ech..- westchnąłem.- Naprawdę miło się z wami rozmawia, ale muszę spadać.
- No, nie żartuj- popatrzyli na mnie zawiedzeni.
- Następnym razem pójdziemy na piwo- obiecałem.
- Ty stawiasz.
- Może- uśmiechnąłem się.- Do zobaczenia.
- Bay.
Rozluźniony ruszyłem w stronę parkingu gdzie czekał na mnie samochód.
- Pewnie śmierdzę- skrzywiłem się siadając za kierownice.
Chciałem już być jak najszybciej w domu. Kiedy już tam dotarłem szybko pozbierałem swoje rzeczy i czym prędzej udałem się w kierunku drzwi. Z zaskoczeniem odkryłem, że dom jest zamknięty, przez co niechętnie odnalazłem klucze by móc się dostać do środka.
- Ciekawe gdzie się wszyscy podzieli..- ściągnąłem buty i pokonując powoli schody skierowałem się do pokoju.- Zresztą nie ważne…
W błyskawicznym tempie znalazłem się w łazience by wziąć prysznic. Zimne krople wody orzeźwiły moje ciało. Jednak nie pozwoliłem sobie zbyt długo na ten luksus gdyż byłem głodny. Nie kłopocząc się wycieraniem złapałem za biały szlafrok, po czym zarzuciłem go na nagie ciało. Przechodząc przez pokój włączyłem komputer i włączyłem muzykę. Podkręciłem głośność do oporu i zadowolony z siebie udałem się do kuchni. Słuchając jednego z rokowych kawałków przyrządzałem sobie tosty oraz mocną kawę. Usiadłem przy stole kuchennym delektując się posiłkiem a kiedy skończyłem szybko posprzątałem po sobie i z butelką mody mineralnej wróciłem na górę.
Przez chwilę jeszcze słuchałem głośnych dźwięków pozwalając im przepływać przez moje ciało. Znalazłem jakieś spodnie i podkoszulek. Ubierając się z westchnieniem odnalazłem plik, nad którym miałem jeszcze popracować, po czym wyłączyłem muzykę.
- Jak cicho…- mruknąłem do siebie.
Uwielbiałem takie momenty ciszy po chwilach pełnych hałasu. Były niezwykłe, miałem wrażenie zawieszenia w pustce pełnej ciszy, która tylko jeszcze bardziej podkreślała piękno dźwięków.
Wziąłem się do roboty. Sprawdzałem tekst by usunąć wszelkie błędy, kończyłem diagramy i schematy. Czas uciekał a ja nadal byłem jakby zawieszony w próżni. Ledwo pamiętam jak do pokoju weszła mama, gdzieś tam przewinął się głoś Kloe. W końcu skończyłem. Zadowolony z efektu zapisałem plik i zgrałem wszystko na pendriva.
Zadowolony z siebie wziąłem gitarę, po czym usiadłem w fotelu przy oknie. Spod moich palców popłynęły pierwsze nuty „In The End” LP. Tak na pocieszenie i nagrodę za ciężką pracę. Kiedy zabrzmiała ostatnia nuta usłyszałem brawa. Zaskoczony wyrwałem się z transu i spojrzałem na osobę stojącą w drzwiach.
- To było super.
- Itachi… Co tu robisz?
- Odwiedzam cię- wzruszył ramionami.- Mogę?
- Ha- zerwałem się, czym prędzej i chwyciłem szlafrok z zamiarem upchnięcia gdzieś go.
Zaśmiał się łagodnie.
- Ładnie tu- przyjrzał się krytycznie ścianie.- Pasuje do ciebie.
- Dzięki- mruknąłem.
Usiadł przy biurku a jego wzrok padł na półkę nad biurkiem, na której były schludnie ułożone książki.
- Ładny zbiór- pochwalił mnie.- „Anioły upadają pierwsze”… O czym to?
- Kryminał- odpowiedziałem.- Nawet może być.
- Yhm… A co byś mi polecił?
- Anima Vilis- odparłem bez zastanowienia.
Wstałem i szybko odszukałem tą książkę na półce.
- Zaskakująca- mówiłem dalej.- Ma ciekawy humor. A najdziwniejsze w tym jest, że to horror.
- Co to za autor?- zdziwił się widząc na okładce trudne do rozszyfrowania litery.
- Też tak zareagowałem- zaśmiałem się.- To ponoć jakiś polak ją napisał. Dostałem od Ji po jednej z jego podróży do europy środkowej.
Wyją mi ją z dłoni i przekartkował kilka stron.
- Jest po angielsku- stwierdził zaskoczony.
- To było by dziwne gdyby nie była- odparłem.- Przecież miałem ją przeczytać. A tak na marginesie to do Jirayi było by to podobne kupić mi książkę, której nie rozumiem. Jak by to powiedział… to dobry pretekst by nauczyć się nowego języka… Albo coś w tym stylu.
- Hhahah. Dobre- jego twarz się rozpogodziła.- Mogę ją pożyczyć?
- Jasne- zgodziłem się od razu.- Spodoba ci się.
- Skąd ta pewność?- zmrużył podejrzliwie oczy.
- Bo coś mi się zdaję że mamy podobny gust- puściłem mu oczko.
Uniósł dłoń i lekko pomachał mi nią przed oczami. Zaintrygowany wodziłem za nią wzrokiem, kiedy nie spodziewanie dostałem pstryczka między oczy.
- Jaka głupia mina- zaśmiał się rozbawiony.- Nie mogę.. Hhaha.
Śmiejąc się odskoczył ode mnie, po czym zataczając się przewrócił na łóżko. Gapiłem się na niego oniemiały a on rechotał jak opętany. (Ale mi się zrymowało xD)
- Daj se siana- burknąłem niezadowolony.
- Chyba żartujesz! Sasu już tak zabawnie jak kiedyś nie reaguje, a ty jako mój nowy obiekt zabawy…
- Raczej królik doświadczalny- wtrąciłem.
- … jesteś chwilowo niezastąpiony. Już nie mogę się doczekać.
- Pogięło cię- ale mimo surowego tonu jakiego użyłem na moich ustach błąkał się uśmiech.
- Gdzie?- udając zaskoczenie zaczął się wiercić na łóżku by sprawdzić czy wszystko z jego ciałem w porządku.
Korzystając z jego chwilowego roztargnienia podkradłem się i dałem mu prztyczka w nos. Zabawnie było obserwować jak jego oczy otwierając się szerzej a na twarzy maluje się dezorientacja.
-Naprawdę świetna zabawa- przyznałem.
- Osz ty- zamrugał oczami jak ktoś nagle oślepiony jasnym światłem.- Tego się nie spodziewałem.
- Czyli 1:1. Mamy remis.
- 2:2- poprawił mnie.- Zapomniałeś o mojej farbce i kąpieli pod kranem.
- Fakt- uśmiechnąłem się na samo wspomnienie.
- Trzeba to oblać- zawołał entuzjastycznie.- Ja stawiam… i ty stawiasz…
- Wiem gdzie wypijemy- zapaliłem się tego pomysłu.
- A nie w domu?- zdziwił się.
- No, co ty! Obiecałem komuś, że przyjdę posłuchać jego śpiewu.
- Eeee… Może być ciekawie. Więc gdzie to?
- Jakieś pół godziny jazdy metrem.
- Zwariowałeś!- wrzasnął naglę.
- Co ci się nie podoba?- Nie rozumiałem tej zmiany.
- Szwendać się po mieście… po pijaku.
- Cykor cię obleciał?- zakpiłem.
- Chciałbyś!
- Więc jedziemy.
- Ale metro? Wolałbym już samochód.
- Grrr. Nie wiedziałem, że jest pan taki wymagający, Uchiha.
- Och, zamknij się- burknął niezadowolony.
- To idziemy?
- No.- spojrzał na książkę, którą nadal trzymał.- Tylko pierwsze zaniosę ją do domu, bo zapomnę.
- Na starość skleroza się rzuciła?
- A starość nie radość… Tylko pełen odjazd.
W pełnej zgodzie wypadliśmy z pokoju. Przy drzwiach złapałem kurtkę i już byliśmy na zewnątrz. Itachi pobiegł w stronę swojego domu by kilka minut później wrócić ubrany w płaszcz i starając się zebrać włosy na karku w kucyk.
- Gotowy?- zapytałem.
- Tia.
Klepnąłem go w ramię sprawiając, że stracił równowagę, po czym odbiegłem kilka kroków. Spojrzał na mnie z dziwnie zmarszczonym nosem.
- Dzieciak- wydął usta.
 - E, tam? 3:2 Dla mnie.
Na jego twarzy najpierw malowało się niezrozumienie, które po chwili zmieniło się w rozbawienie.
- Dzieciak- zaśmiał się cicho.
Szczęście nam dopisywało. Zdążyliśmy w ostatniej chwili na pociąg w stronę centrum. W wagonie przyglądałem się ludziom. Jakaś staruszka mamrotała coś do siebie, mały chłopiec bawiący się czerwonym samochodzikiem a jego mama rozmawiała przez telefon. Moją uwagę przykuł starszy facet z śmiesznie zakręconym wąsem, a do tego ten śmieszny kapelusik.
Krztusząc się ze śmiechu szturchnąłem łokciem Itachiego, kiedy na mnie spojrzał, ruchem głowy wskazałem na faceta. Tak jak przewidziałem jego reakcja była bardzo podobna do mojej. Chichotaliśmy tak przez resztę drogi, przez co prawie przegapiliśmy nasz przystanek. Zataczając się wyszliśmy na peron.
- Mało brakowało- wysapał Ita, między atakami śmiechu.
Uspokoiłem oddech jednocześnie ocierając łzy.
- Dobra, spokój- łatwiej powiedzieć niż zrobić.- Bo nas nigdzie nie wpuszczą.
Kiedy stanęliśmy na chodniku a mój wzrok odnalazł znajomą uliczkę, poprowadziłem Itachiego do klubu który przypadł mi do gustu. Już od drzwi przywitała nas głośna muzyka i tłum bawiących się ludzi. Przepychając się dostaliśmy się do baru. Z lekkim rozczarowaniem spostrzegłem, że za barem nie ma Orochimaru tylko jakaś panienka.
- Dwa piwa- zarządził, Itachi.
Dziewczyna posłała mu uśmiech, zakręciła się i po chwili stawiał już przed nami dwa kufle złocistego napoju. Ze znalezieniem wolnego stolika nie mieliśmy problemu a muzyka była przyjemna dla ucha. W pewnym momencie wypatrzyłem Zena. Stał niedaleko sceny i o czymś zawzięcie dyskutował z jakimiś ludźmi. Nie wyróżniali się niczym szczególnym, no może było po nich widać lekkie zdenerwowanie świadczące o tym, że coś planują. Dopiłem piwo jednym haustem i poszedłem zamówić następną kolejkę.
W tym czasie Zen i jego znajomi weszli na scenę. Chwilę ustawiali sprzęt, kilka nerwowych wdechów i już grali swoją piosenkę. Podchodząc do stolika, przy którym czekał Itachi wsłuchałem się w głos Zena.

Mizukara ni koukai no nai you ni "It's gonna be alright" to taiyou ni
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga 
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success

Muszę przyznać, choć był młody jego głos świetnie pasował do tak trudnego utworu. Mijał wieczór a ja i Itachi nie szczędziliśmy sobie alkoholu. W pewnym momencie przyłączył się do nas Orochimaru, co przywitałem z wielkim entuzjazmem zaś mój sąsiad z ożywieniem zaczął planować swój występ.
Kiedy Zen i jego towarzysze skończyli swój występ byłem jednym z tych którzy bili im najgłośniej brawo. Kuzyn Ino musiał mnie w końcu zauważyć gdyż jego twarz przybrała głupkowaty wyraz, ale zaraz się ogarnął i ruszył ku nam z uśmiechem na twarzy.
- No i co teraz powiesz?- zaczął bez żadnych wstępów.
- A co mam powiedzieć?- zamyśliłem się.- Nie było źle. Choć i tak fałszujesz.
- Nie fałszuję!- tupnął rozłoszczony nogą.
- Gadaj zdrów- pociągnąłem solidny łyk ze swojego kufla.
- A może ty pokażesz, na co cię stać?
- To wyzwanie?- zmrużyłem oczy by wyraźniej widzieć.
- Jasne.
Zadowolony wstałem z miejsca i zanim, Itachi czy bądź Orochi zdążyli mnie zatrzymać byłem już na scenie. Nie zwracając uwagi na szepty i wytykanie mnie palcami zacząłem grać wszystkie kawałki, jakie tylko znałem tworząc z nich swoje własne dzieło. Zatraciłem się w muzyce. Ja nie potrzebuje słów by wyrazić to, co czuję. Wystarczy mi gitara, z której spłynie najcudowniejsza melodia.
Mój zapał nie malał. Przez zwykłe rokowe przygrywki po mocne heavi metalowe brzmienia po smutne nuty bluesa. Zakończyłem delikatnym uderzeniem w struny. Otworzyłem oczy by spojrzeć na ludzi przede mną. Panowała przeraźliwa cisza taka jak lubię, ale w następnej chwili została przerwana przez wiwaty i okrzyki. Lekko oszołomiony oddałem gitarę i chwiejnym krokiem wróciłem do stolika. Osunąłem się na swoje miejsce, chwyciłem kufel i opróżniłem go duszkiem.
- Muszę się napić…
Nie słuchałem pochwał ani pytań. Wciągnąłem Itachiego w wyścigi, kto więcej wypije. I tak urwał mi się film po raz pierwszy od bardzo dawna…





Sposoby „gaszenia” piłki jak i postać Masakiego zapożyczone z mangi T.R.A.P
„Anioły upadają pierwsze” autor Agata Rączka
„Anima Vilis” autor Krzysztof T. Dąbrowski

Piosenka zapożyczona!
Aqua Times
„Akatsuki”
Fukai yami no mukou ni minagiru akatsuki kamoku na kagayaki
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari 

Mizukara ni koukai no nai you ni "It's gonna be alright" to taiyou ni
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga 
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success

Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada

Genkai he itomu tsune ni chousensha
step by step de mukau shoumen kara
day by day mainichi ga SUTAATORAIN kiseigainen kaikugu tte saijoukai
Aimai ni sugiru chimi na koukei to taikyoku suru jounetsu no kyoumeion
Hibikashite motto motto hibi hikikashite "give it away"

Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada

Fukai yami no mukou ni minagiru akatsuki kamoku na kagayaki
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari
Shinkokyuu saa me no mae ni wa harukanaru shouri he no michi ga
Fumidasu yuuki wo kitai shite iru saa okusezu

Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada

TŁUMACZENIE

Czerwony księżyc

Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.

Nie mogę już słuchać tego szumu " Jestem gotowy", to tylko słowa.
Wierzyć w miłość i pokój, to głupota.
Cisnąć uczuciami w ciemny kąt, to mój cel.
Złośliwość ludzi podobno NIE ZNA granic.
Możliwe i to, ale nie w to wierzę.
Tyle jest dróg, których nie mogę przejść, to żenujące.
Ale myślę, że uda mi się osiągnąć sukces.

Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.

Rzeczywistość może być trudna, ale jest ważna.
Iść bo iść, to tylko droga.
Dzień za dniem, nic innego, tylko monotonność.
Idąc tymi samymi ścieżkami bezbarwności, zamieniamy się w maszyny.
Przeciwstawmy się temu, coraz bardziej i bardziej idźmy tam, gdzie zechcemy, bez monotonności.

Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.

Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.
Niewinność w tych czasach nie istnieje. To tylko złudzenie.
Odwaga to nie tylko siła, to nasza wola.

Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz