12. Luz
Co to za dziwny dźwięk? Nich ucichnie! Cisza…
Zniechęcony uniosłem powieki a mój wzrok padł na szafkę
nocną obok łóżka, na której stał budzik. Nie miły dźwięk, który mnie zbudził
pochodził z tego niewinnie wyglądającego przedmiotu. Z westchnieniem uniosłem dłoń
i klepnąłem budzik, wyłączając go. Jęknąłem przewracając się na plecy. Chciałem
jeszcze pospać, ale moje ciało powoli unosiło się do pozycji siedzącej. Wiedziałem,
że jak polerze jeszcze chwile to już nie wstanę. Ziewnąłem przeciągle wsuwając
nogi w kapcie. Poczłapałem do łazienki by wziąć szybki zimny prysznic.
Moje mięśnie zaprotestowały skurczem, kiedy zimne strumienie
zetknęły się z ciepłą skórą, ale dzięki temu zmęczenie odeszło. Szybko
namydliłem ciało i spłukałem pianę. Wychodząc z kabiny zakręciłem kurek i nie
zważając na mokre ślady robione na marmurowych płytkach chwyciłem szczoteczkę
do zębów.
Przetarłem szybko oczy pozbywając się kropli wody, które
wciąż spływały mi z mokrych włosów. Przepłukałem usta i pośpiesznie przeszedłem
przez drzwi łączące łazienkę z garderobą. Szybko odnalazłem czarne biodrówki i
biały dopasowany podkoszulek z krwistym nadrukiem „You can't see me!”. Nie mogłem tylko znaleźć mojej
skórzanej kurtki. Przesuwałem wieszaki bez skutku, wtedy mi się przypomniało,
że zostawiłem ją u Sasuke.
- Kurka-
warknąłem chwytając szarą cienką bluzę z czerwonymi mankietami rękawów i
zamkiem.- Do kitu.
Warknąłem,
po czym ruszyłem do pokoju. Chwyciłem plecak, osobiste rzeczy i zmyłem się na
dół. W kuchni nikogo jeszcze nie było, więc zrobiłem sobie kanapkę i ukochaną
kawę. Po kilku minutach i drugiej kawie w kuchni pojawiła się mama.
- O. Już
wstałeś- zdziwiła się.
- Yhm-
przytaknąłem nadstawiając policzek do pocałowania.
-
Wczoraj chyba późno poszedłeś spać- mruknęła niezadowolona.
- Nic mi
nie będzie- odburknąłem.
- Wiem-
zachichotała.- Czasami ci się dziwie. Jak masz zły humor to możesz w ogóle nie
spać, a jak jesteś udobruchany den to twój najlepszy przyjaciel. Jakby
mieszkały w tobie dwie różne osoby…
-
Niestety jestem tylko ja- mruknąłem niezadowolony zaglądając na dno pustego
kubka.- Idę. Musze Ino obudzić…
-
Obudzić to pasuje tylko ciebie- odparła.
- Może…
Wyszedłem
z kuchni kierując swoje kroki ku wyjściu kiedy moje spojrzenie padło na klucze
od samochodu.
- Mamo?!
- Tak?-
wychyliła się za drzwi.
- Mogę
samochód?
- Weź
taty- wzruszyła ramionami.- Tylko nie szalej.
- Jasne.
Zacisnąłem
chciwie palce na kluczach i niczym złodziej czmychnąłem z domu. To, że mam dała
mi pozwolenie na ich wzięcie nie znaczyło tego, że tata też by poparł ten
pomysł. Wykrzesując z siebie odrobiną entuzjazmu podbiegłem pod dom sąsiadki,
po czym nacisnąłem dzwonek. Czekając na to żeby ktoś mi otworzył zacząłem rozplątywać
słuchawki od i-poda, którego wyciągnąłem z kieszeni.
- Cześć
Naruto!
Uniosłem
głowę napotykając spojrzenie równie błękitnych jak moje oczu.
- Zen-
uśmiechnąłem się uprzejmie.- Jest Ino?
-
Zamknęła się właśnie w łazience. Wejdź.
Uprzejmie
otworzył szerzej drzwi pozwalając mi przejść obok siebie.
- Ino!-
krzyknął kiedy prowadził mnie krótkim korytarzem.
- Co?-
jej głos doleciał do nas z góry.
- Naruto
przyszedł!
- Już
idę!
Usłyszałem
jak jej stopy głośno stukają o schody, a sama zainteresowana z promiennym
uśmiechem ledwo przede mną wyhamowała.
- Cześć-
rzuciła ucieszona.- Jak tam?
- Bywało
lepiej- odparłem tłumiąc ziewnięcie.
- Ej!-
oburzyła się.- Nie rób mi tu za Shikę!
- Nie
robię- wzruszyłem ramionami.- Gotowa?
- Zaraz-
odparła znikając zapewne w kuchnie, bo usłyszałem brzdęk szkła.
- Ino
coś ostatnio niezdarna się zrobiła- poinformował mnie nadal stojący obok mnie
Zen.
-
Każdemu się zdarza.
- Może-
uśmiechnął się drwiąco.- Słyszałem o tym jak namieszali na imprezie.
Zerknąłem
na niego z większym zainteresowanie, na co on znowu się uśmiechnął.
- I?-
ponagliłem kiedy nadal milczał.
- Ponoć zwiałeś-
zmrużył złośliwie swoje błękitne oczy.
- Nerwy
mi puściły- burknąłem.
- Nie
wątpię- niespodziewanie zachichotał.- Widziałem cię z Renem.
Sapnąłem
zaskoczony teraz patrząc na niego otwarcie. Zen zaś stał spokojnie przyglądając
się swoim paznokciom nadal z tym uśmieszkiem przyczepionym do ust.
- Dobry
jest?- zapytał niby od niechcenia.
- Lepszy
od ciebie- mruknąłem wyzywająco.
- No, co
ty!- zaśmiał się.- Nawet nie spróbowałeś.
- I nie
zamierzam.
- Myślałem,
że masz jaja- z jego twarzy zniknęło rozbawienie.
- Nie
jesteś w moim typie, słońce- zakpiłem.- Ładną masz buzię, ale wolę facetów o
dłuższych włosach.
- Żeby
przypominały panienki?- syknął rozłoszczony.
- Nie-
teraz ja się uśmiechałem.- Po prostu lubię ich dotyk na skórze, kiedy się
kochamy. To przyjemnie łaskocze.
-
Dziwak- zrobił zgorszoną minę niewiniątka.- Będę miał koszmary.
Zatkało
mnie. Otworzyłem usta do odpowiedzi, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa. On
się bawił moim kosztem, a ja myślałem, że jestem niepokonany w grze na słowa.
- Co ty
tam robiłeś?- w końcu zdołałem zapytać.
- No jak
to, co?- oburzył się.- Dawaliśmy z chłopakami czadu na scenie a tu taka
porażka! Jak można było nie usłyszeć jak śpiewam!
-
Śpiewasz?- zdziwiłem się szczerze.
- Nie,
wyje do księżyca- zadrwił.- Od kilku miesięcy gramy po knajpach by wyrobić
sobie dobrą markę ale widać że są i tacy głusi tumani którzy przychodzą do baru
tylko na piwo i dziw…ałaaaa! Ino! To bolała!
Spojrzał
nienawistnie na Yamanakę, która się pojawiła za nim niczym zjawa.
-
Jakbyście byli dobrzy to bym was słyszał- nie mogłem się powstrzymać od tej
drobnej złośliwości.
-
Jesteśmy dobrzy!- zapewnił hardo.
- Tak,
tak- przytaknąłem.- Każdy tak mówi.
- Więc przyjdź
dziś do tego samego klubu co ostatnio- zaatakował.- Wtedy będziesz śpiewał
inaczej!
-
Śpiewanie nawet nieźle mi wychodzi- sarknąłem.
- Chyba
pod prysznicem- zakpił.
- Też-
przyznałem mu rację.- Ale przynajmniej nie fałszuję tak, jak co niektórzy.
- Ja nie
fałszuję!- wybuchł.- Nie słyszałe… aaałła, Ino!
- Phi-
parsknęła.
- To
bolało- poskarżył się wzburzony.
- I
dobrze- parsknęła, jeszcze raz uderzając kuzyna po głowie.- A teraz przeproś!
- Zwariowałeś?!
Ani mi się śni- oburzył się chłopach pocierając obolałe miejsce.
- Mówię
przeproś, leszczu!- warknęła biorąc znowu zamach.
Jednak
Zen umknął po za jej zasięg i pokazał język.
- Sama
jesteś leszczem- po czym spojrzał na mnie.- A na marginesie jestem hetero, więc
się nie napalaj.
- ZEN!-
krzyknęła Ino puszczając się w pogoń za kuzynem, który śmiejąc się głośno
uciekł na górę.
Usłyszałem
głośny trzask zamykanych drzwi i wściekły okrzyk Ino, gdy nie udało jej się
dopaść chłopaka. Po chwili ciężkim krokiem schodziła na dół mrucząc pod nosem.
- Za
jakie grzechy… taki wstyd… dlaczego akurat ja…
-
Porządku?- zapytałem lekko rozbawiony.
- No-
wydęła niezadowolona usta.- Przepraszam za niego.
- Nic
się nie stało- zapewniłem.- Powinniśmy już jechać.
- O
kurcze!- pisnęła.- Spóźnimy się na autobus.
W
ekspresowym tempie zaczęła zakładać adidasy i żakiet od mundurka.
-
Pojedziemy samochodem- zacząłem ją uspokajać.
- Znowu
jest Neji?- zapytała zaskoczona.
- Nie-
pomachałem kluczami w powietrzu.
-
Naprawdę uważasz, że to bezpieczne?- patrzyła na mnie podejrzliwie marszcząc
brwi.
- Trochę
wiary kobieto- uśmiechnąłem się zadziornie.
- Czyli
mam się bać- wzdrygnęła się teatralnie.
- Chodź
już i nie marudź- złapałem ją za rękę i siłą wyciągnąłem z domu.
Podchodząc
bliżej sportowego samochodu Ino zaczęła się ociągać.
- Mamy
tym pojechać?- zaniepokoiła się.
- Nie
podoba się?
- No
cóż- bąknęła.- Jakoś nie przepadam za szybko jazdą.
- A kto
mówi o szybkiej jeździe?
- No,
bo…
-
Spokojnie- zapewniłem ją.- Może jest szybki, ale ja zamierzam jeszcze trochę
pożyć.
- Czyli
nie jeździsz szybko?- dopytywała się.
- No,
czasami jeżdżę- przyznałem się bez skruchy.
Rzuciła
mi niepewne spojrzenie i powoli jakby samochód miał się na nią rzucić, wsiadła
na miejsce pasażera. Pokręciłem rozbawiony głową zapinając pas, po czym
uruchomiłem silnik.
- Tak
mrucz mi, kochanie- szepnąłem czule.
- Nie
zamierzam- wypaliła Ino.
- He?
Eeee… To nie było do ciebie…
- Wiem-
posłała mi szeroki uśmiech.
-
Łapiesz mnie za słówka- skrzywiłem się delikatnie.
- Bo
lubię.
- Co
jeszcze lubisz?
- Ej!
Nie dam się!
- No,
co?- udałem niewiniątko.- To była czysta ciekawość.
- Ta
jasne- prychnęła.
Przewróciłem
oczami skupiając się na jeździe. Nie jechaliśmy szybko, ale nie zajęło nam dużo
czasu dotarcie do szkoły. Z nalezieniem wolnego miejsca też nie było problemu
więc chwilę później zamykałem auto i z Ino pod rękę maszerowałem w stronę
budynku szkoły. Kilka osób patrzyło na nas ciekawie jakbyśmy urwali się z
choinki.
- Co za
porównanie…- mruknąłem do siebie.
- Coś
mówiłeś?- zainteresowała się Ino.
- Nie
nic- wzruszyłem ramionami.- Do zobaczenia.
- Nom.
Rozstaliśmy
się na schodach. Czym prędzej udałem się pod klasę, gdzie czekali już
pozostali.
- Hej,
Naru!- zawołał radośnie na mój widok, Shikamaru.
- Yo-
kiwnąłem głową.- Co tam?
- A co
ma być?- wzruszył ramionami.- Za chwilę sprawdzian a ja mam ochotę zwiać z tej
budy.
-
Sprawdzian?- spytałem przerażony.
- No,
angielski… Mój koszmar.
- Uff-
westchnąłem.- Więc pierwsze angielski. Co za ulga.
- Ulga?-
spojrzał na mnie dziwnie.- Wiesz tobie może to nie przeszkadzać, ale ja nie
znoszę gramatyki.
- Nie
jest tak źle..
- Jest
okropnie- mruknął posępnie.- Daj ściągać.
Zaśmiałem
się serdecznie. Wiedziałem, że Shika jest jednym z najlepszych uczniów w szkole,
więc nie potraktowałem tej prośby poważnie.
- To
raczej ja powinienem ściągać od ciebie a nie ty ode mnie.
- Ta
jasne- wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
Zostało
kilka minut do dzwonka, więc weszliśmy do klasy by zająć swoje miejsca. Z
westchnieniem opadłam na krzesło dostosowując się do rytmu dnia. Poświęcałem
wystarczającą ilość uwagi na lekcjach by nie zostać zbesztanym przez
nauczyciela. Byłem przedrzeźniany przez Shikamaru a nawet Sakura mi dokuczała.
Kiedy nareszcie nadeszła ostatnia lekcja w-f byłem już bardziej przytomny.
Przepychając
się z Shiką wpadliśmy do szatni jak huragan, przez co zostaliśmy nagrodzeni
głupimi komentarzami typu: „Przez takich gości dziewczyny mają nas za
idiotów..” Co za nudziarze.
W
pośpiechu zacząłem się przebierać. Kiedy zmieniałem koszulkę na moich plecach
poczułem czyjąś dłoń. Odwróciłem się zaskoczony do intruza.
- Kien,
zabieraj te lodowate paluchy!- wyrzuciłem z siebie na wydechu.
- Jasne-
uśmiechnął się lubieżnie.- Skąd ta blizna?
Kilka
par zaciekawionych oczu zwróciło się w naszą stronę.
-
Pamiątka- burknąłem cicho.
-
Ciekawa- złapał mnie za ramiona i odkręcił plecami do siebie.- A tak na serio?
Przyłożył
jeden z lodowatych palców do mojej blizny i przeciągnął nim wzdłuż niej.
Wzdrygnąłem się z niesmakiem i odsunąłem.
- Nie
twój interes- syknąłem i szybko założyłem koszulkę by uchronić się przed
ciekawskimi oczami.
Nadal
ciskając gromy wyszedłem z szatni a za mną pośpieszył Shikamaru, głośno ziewając.
Guy, nauczyciel wychowania fizycznego kazał nam przebiec 15 razy do dokoła
boiska. Nie żebym miał problem czy coś, ale wiele bym dał, by coś trafiło tego
bufona. Dobrze, że dziś nie jest w humorze, bo jak się nakręca to ponoć każe
biegać uczniom całą godzinę. A jego gadki o młodości… Rzygać się chce…
Ale mimo
to, że każdy przeklina pod nosem to biegniemy dalej. Noga za nogą nie spiesząc
się. Tu i tam wybucha jakaś sprzeczka nawet jakieś popychanki, ale ogólnie
każdy zachowuje się jak na cenzurowanym. W końcu rozkaz, nauczyciel rzuca nam
piłkę do koszka a uczniowie z werwą dobierają się w drużyny.
- Naruto
z nami- woła Shikamaru stojący już obok Kiena.
- Chyba
was pokręciło- syczę niezadowolony.- Nie znoszę koszykówki. Lepiej mnie nie
wybierajcie jak chcecie wygrać.
- Oj nie
narzekaj- śmieje się jeden z chłopaków.
- Ja?
Narzekam?- udałem szczerze zaskoczonego.- No, co ty. Jeszcze nie dane ci było
słyszeć jak narzekam. Ale koszykówka? Już wolę te okrążenia do końca lekcji
zapi…
-
Zamknij się idioto- moje usta zostały brutalnie zamknięte dłonią Shiki a Kien z
przerażeniem rozglądał się na boki.- Co za utrapienie z ciebie.
- Iww
kło to mowii- burknąłem w jego dłoń.
- Oj-
odsunął się zdegustowany a ja posłałem mu głupkowaty uśmieszek.
- Wy
sobie grajcie a ja pobiegam- wzruszyłem ramionami.
-
Zwariowałeś- Kien uderzył z głośnym plaśnięciem dłonią w swoje czoło.
- Być
może- wyszczerzyłem się.- Jak będziemy grać w nogę to porozstawiam was po
kontach.
-
Chciałbyś- stanął przede mną chłopak o włosach w ciemnozłotym odcieniu i
szaro-zielonych oczach.
- Czemu
nie?- odparłem arogancko, przypominając sobie kim jest, Koyoki Kakeru.
Uśmiechnął
się zadowolony po czym wrócił do swoich kumpli dalej posyłając mi pogardliwe
spojrzenia.
-
Uhuhhe- Kien zamaskował śmiech kaszlnięciem, ale i tak napotkał mój morderczy
wzrok.- Z Kakeru nie wygrasz. Jest vice-kapitanem drużyny piłkarskiej.
- Heee?-
zerknąłem na chłopaka z większym zainteresowaniem.
- Nawet
o tym nie myśl- oburzył się Shika.
- A o
czym?- posłałem mu psotny uśmieszek.
- O tym
by… Uhhh!- skrzywił się widząc jak zanoszę się śmiechem.
Czym
prędzej zanim zdołał dojść do siebie ruszyłem przed siebie by zrobić kilka
okrążeń wokół boiska. Co prawda zostałem odprowadzony nieprzyjemnymi epitetami
ale puściłem je mimo uszu.
-
Chciałbym mieć teraz mojego i-poda i móc posłuchać muzyki- westchnąłem.
Biegałem
tak już, kilka ładnych minut, kiedy obok mnie przebiegł Kakeru posyłając mi
następny arogancki uśmieszek.
- Bez
formy?- zakpił.
Westchnąłem.
Następny idiota się znalazł. Ale mimo rozsądkowi przyśpieszyłem i zrównałem się
z nim.
- Już
nie odpowiada ci koszykówka?- zagadnąłem.
- No, co
ty- parsknął.- Postanowiłem ci dotrzymać towarzystwa.
- Jak
miło- przewróciłem oczami.
-
Porozstawiać po kontach nas chcesz?- spytał niby od nie chcenia.- Coś za bardzo
się przechwalasz.
- Ech-
westchnąłem zwalniając.
- No,
co?- zawołał, po czym również zwolnił.
- Nic-
wzruszyłem ramionami, a następnie zaśmiałem się cicho.- Przypominasz mi mojego
kumpla z poprzedniej szkoły. Też nie wierzył w mój talent.
- Ach,
tak?- uniósł niedowierzająco jedną brew.- Dziś mamy trening. Przyjdź i pokaż,
na co cię stać.
Zacząłem
szybko kalkulować w myślach. Musiałem skończyć ten głupi raport a na dodatek
wplątałem się w tą aferę z Zenem.
- Nie da
rady- odmówiłem.- Mam pracę. Jutro też nie, bo próba zespołu… Kiedy by tu…
- Nie
tchórz- uśmiechnął się paskudnie.- Godzina lub dwie cię nie zbawią.
- Jakbyś
miał do napisania raport dla szefa też byś tchórzył- mruknąłem cicho.
- Jesteś
głupi. Było wybrać sobie lepszą robotę, gdzie spóźnienie raz na jakiś czas nie
robi różnicy.
- Tak?-
teraz to ja ze zdziwieniem uniosłem jedną z brwi.- Ale na pewno tak dobrze by
mi nie płacili.
Przyśpieszyłem
zostawiając go z tyłu, przez co poczęstował mnie znowu garścią miłych epitetów.
-
Godzina- krzyknąłem odwracając się w jego stronę.
- Więc
czekaj na mnie w szatni.
- Aj,
aj, ser- zakpiłem robiąc marynarski salut.
Patrzyłem
jak przystaje i kieruję się do reszty chłopaków.
No, tak.
Znowu dałem się podejść…
Biegałem
tak przez resztę lekcji a jak tylko zabrzmiał dzwonek truchcikiem pobiegłem do
szatni. Nie kłopotałem się przebieraniem, miałem przecież przymusowy trening.
Chwyciłem za pasek plecaka a ubrania zwinąłem byle jak.
-
Gotowy?- rzuciłem do Kakeru.
- No….
- To
pierwsze na parking, chce zostawić ciuchy.
Powlókł
się za mną nie chętnie. Kiedy otwierałem samochód i upychałem na tylnim
siedzeniu swoje rzeczy, przyglądał się z niezadowolonym wyrazem twarzy.
- Niepełnoletni
nie mają prawa jeździć samochodami- warknął w moją stronę.- Za taką informację
nieźle zabulisz w pierdlu.
W
odpowiedzi wyciągnąłem prawo jazdy i rzuciłem w jego kierunki. Złapał trochę
nie zręcznie.
- Mam
pozwolenie- odparłem.- Jako obywatel brytyjski.
- Hmmh
yyuhumm- mruknął nie zrozumiale.
-
Idziemy?
Odrzucił
mój „skarb”, po czym poprowadził mnie na tyły budynku szkolnego. Zauważyłem, że
za nami niczym cienie podążają Shika, Kien i Sasuke. Zmarszczyłem brwi
zastanawiając się, co też kombinują. Niestety nie zbliżyli się do mnie
wystarczająco blisko bym mógł z nimi pogadać, ale za to dobrze się bawili ku
mojej irytacji.
-
Chamy!- Krzyknąłem w ich stronę.
- No, co
ty, gdzie?!- odkrzyknął Shika rozglądając się z zaciekawieniem.- Żadnego nie
widzę.
- Wy!-
nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
- My?-
Kien zrobił głupią miną a następnie, kiedy nadeszło zrozumienie jego twarz
poczerwieniała ze złości.- Sam jesteś chamem, ty padalcu jeden. Idź se pobiegaj
małpoludzie. Pojebany brytol.
Zachichotałem
zadowolony.
- Ty
naprawdę jesteś głupi- skwitował Koyoki.
- Dig
ding, gratulację wygrał pan wycieczkę do Honolulu- zakpiłem.
Zmrużył
pogardliwie oczy, po czym podszedł do stojących nieopodal chłopaków z drużyny.
- Dziś
gra z nami- wskazał na mnie.- Nie oszczędzajcie go.
- Z
przyjemnością- odparło parę osób chórkiem zerkając w moją stronę.
- Więc
tak: 10 okrążeń boiska, 100 brzuszków, 100 przysiadów, 20 pompek- zarządził
jakiś wysoki chłopak o brązowych włosach.- Ruszać się panienki!
- Eeee…-
jęknąłem.- Koyoki! Czemu mi nie powiedziałeś, że tu też trzeba biegać?
- Nie
powiedziałem?- udał przerażonego, po czym uśmiechnął się łobuziarsko.- Sooorrka.
Zapomniałem.
Warknąłem
mrużąc gniewnie oczy, ale bez szemrania pobiegłem za nimi.
Ciekawe,
jaki bóg mnie tak nie nawiedzi. Przecież jestem takim grzecznym chłopcem. Wiec,
co takiego zrobiłem żebym mnie tak karać? Już widzę miny chłopaków z drużyny
gdyby się dowiedzieli, że biegam tak grzecznie któreś z kolei okrążenie. W co
ja się znowu wpakowałem? Było trzeba trzymać jadaczkę zamkniętą to teraz byś
jechał do domciu. Popaprańcy. A Koyoki to największy z nich. Drań jak mógł mi
nie powiedzieć o tym bieganiu? Echh… życie to raj i piekło. Tylko, dlaczego
moje zdecydowanie przypomina to drugie?
Ostre
szarpnięcie sprawiło, że poleciałem do tyłu i wylądowałem na tyłku.
Zdezoriętowany zerknąłem do góry.
- Ile
zamierzasz jeszcze biegać?- złościł się Koyoki.- Teraz brzuszki.
Westchnąłem
i nie czekając by ktoś przytrzymał mi nogi zacząłem wykonywać ćwiczenie.
Utrzymanie równowagi w ten sposób kosztowało mnie dużo więcej energii, ale nie
miałem ochoty żadnego z tych bufonów prosić o asystę. W pewnym momencie
poczułem czyjeś dłonie przyciskające moje stopy do podłoża. Za zdziwieniem
uniosłem wzrok by zatrzymał się na twarzy Kiena.
-
Jeszcze 60- wyjaśnił.
Nie
protestowałem i nawet nie zastanawiałem się skąd się tu wziął. Szybko
skończyłem i zacząłem następne ćwiczenie. Szybko sprawnie. Już tylko pompki.
Jeszcze 10... już tylko 3. No, nareszcie koniec.
Westchnąłem
prostując się i otrzepując dłonie z pyłu. Prawie wszyscy już skończyli, zostało
tylko kilka maruderów.
- Łap-
zawołał vice-kapitan po czym rzucił w moją stronę piłkę.
Rzut
był mocny i wycelowany w moją klatkę piersiową. Szybko przekalkulowałem i
wybrałem jeden z dwóch znanych mi stylów zgaszenia piłki. Przyjąłem ją z lekkim
skrzywieniem, po czym pozwoliłem się jej delikatnie odbić od mojego kolana, by
łagodnym łukiem opadła na ziemię, gdzie czekała moja stopa. Przydusiłem piłkę do
ziemi, cofnąłem nogę tak, by piłka delikatnie podskoczyła, po czym
błyskawicznie podsunąłem pod nią stopę i wyrzuciłem w powietrze. Piłka
wylądowała w moich dłoniach z cichym plaśnięciem.
- Nie popisuj
się się- rzucił któryś z chłopaków, na co wzruszyłem tylko ramionami.
-
Argentyński?- spytał chłopak, który wcześnie wydawał polecenia.
-
Brazylijski jest mnie efektowny- odparłem wyginając usta w delikatnym uśmiechu.
Puściłem
piłkę, która opadając w dół napotkała moje kolano, po czym podskoczyła wysoko w
górę by następnie odbić się od mojego czoła, zatoczyć łuk i spaść ponownie na
dół ku stopom. Odbijałem ją raz jedną nogą raz drugą zachowując idealną
równowagę. Chwilę później znudziła mi się ta zabawa i kopnąłem piłkę w stronę
jak mi się zdawało kapitana. Przyjął strzał ze spokojem. Chwile balansował
ciałem by złapać równowagę i już bawił się piłka tak jak ja wcześniej. Zerknął
na mnie, przerzucił piłkę jeszcze ze dwa razy z jednego kolana na drugie, po
czym oddał mi piłkę wysyłając ją wysoko w górę.
Skrzywiłem
się delikatnie, bo byłem zmuszony cofnąć się kilka kroków, przez co słonce
oślepiło mnie, jednak nie straciłem jej z oczu. Przyjąłem na czoło znowu
posyłając ją wysoko i przyjmując na kolano, chwile tak żaglowałem, po czym
wysłałem ją trochę po wyżej siebie jednocześnie pochylając się do przodu. Piłka
wylądowała mi w „koszyczku” mieczy szyją a łopatkami. Spojrzałem wyzywająco na
kapitana, który najpierw ze zdumioną miną teraz patrzył na mnie z uznaniem.
-
Nieźle- mruknął a następnie ruchem głowy wskazał boisko.
W mig zrozumiałem,
o co mu chodzi. Szybkim obrotem ciała wyprostowałem się sprawiając tym samym,
że piłka, która spoczywał do tej pory z tyłu była teraz na mojej klatce
piersiowej. Opadając zahaczyła o kolano i gdy tylko dotknęła ziemi poderwałem
ją i ruszyłem do przodu kopiąc przed sobą. Pobiegłem na środek boiska, kapitan
zaś na moje spotkanie. Zatrzymałem się stawiając stopę na piłce. W pełni
skupiłem się na przeciwniku. Nie patrzyłem mu bezpośrednio w oczy, lecz
obserwowałem całą jego postać. Kiedy w końcu ruszył do ataku to odskoczyłem
cofając do tyłu nogę z piłką. Znowu się zatrzymaliśmy obserwując nadal swoje
poczynania. Zaatakował szybko na ugiętych kolanach, jednak nie dałem się
zaskoczyć i użyłem ruchu „nożyce”, przez co piłka znalazła się po za jego
zasięgiem. Niestety chyba to przewidział, bo błyskawicznie się obrócił i po
chwili wydarł mi piłkę z pod mojego władania. Rzucił się w stronę jednej z
bramek. Zakląłem pod nosem i rzuciłem się w pogoń. Z trudem go wyprzedziłem sprawiając,
że się zatrzymał. Syknął z irytacji a następnie w pełni nad sobą panując
próbował mnie wyminąć. Robił zwody i uniki niczym zawodowy tancerz, bo tylko do
tego mogłem porównać jego ruchy. Był znacznie lepszy ode mnie i Toniego też.
Uśmiechnąłem
się kręcąc z niedowierzania głową. Brakowało mi oddechu. W desperacji
zamarkowałem ruch do przodu jednak on nie dał się nabrać okręcając się do dokoła
własnej osi i z gracją mnie omijając. Uniosłem ramiona do góry w geście
poddania.
- Mam
dość- wyrzuciłem z siebie.
Zatrzymał
się i wyprostował zadowolony. Dołączyli do nas chłopcy z drużyny gratulując mu
wspaniałego popisu.
- Dobry
jesteś- rzek do mnie.- Dawno się tak nie natrudziłem by utrzymać piłkę.
Świetnie panujesz nad sobą, ale jednak jesteś łatwy do rozszyfrowania.
Zaśmiałem
się krótko urywanie, gdyż nadal brakowało mi tchu.
- Dawno
już się tak nie nabiegałem- przyznałem z uśmiechem.- Gdyby to zobaczyli moi
kumple to by mi żyć nie dali.
-
Dołącz do drużyny- zaproponował kapitan.
-
Pasuje- potrząsnąłem głową.- Mam dość biegania na jakieś sto lat.
Zaśmiali
się rozbawieni.
-
Poprawimy ci kondycję i będzie z ciebie wspaniały zawodnik- nieustępował.
Na
słowa poprawa kondycji wzdrygnąłem się zniesmaczony.
- Nie
ma siły- zaprzeczyłem.- Znudziłoby mi się. Po za tym mam już inne zobowiązania.
-
Szkoda- jego twarz spochmurniała, po czym się wygładziła i podał mi dłoń.-
Masaki Hidomi.
-
Uzumaki Naruto.
-
Zagrasz z nami?- zapytał z uśmiechem.
-
Chętnie… Kurcze nie mogę- westchnąłem.- Innym razem.
-
Naprawdę szkoda- mruknął.- Ale jak coś to wiesz gdzie nas szukać.
-
Jasne. Narka- rzuciłem, po czym zacząłem schodzić z boiska.
Przy
trybunach stali Shika, Kien i Sasuke więc chcąc nie chcąc Podszedłem do nich.
- Jak
się podobało przedstawienie?- zagadnąłem.
-
Człowieku zastanawia mnie jedno…- rzekł Shika patrząc na mnie podejrzliwie.-
Czy jest, choć jedna rzecz, w której nie jesteś dobry? To cholernie irytujące
znać taki ideał…
Drgnąłem
zaskoczony.
-
Ideał?- mruknąłem a z moich ust uleciał ponury śmiech.- Nie jestem nim.
- Ta
jasne- nie ustępował.- Jesteś szalenie inteligentny, przez co na lekcjach muszę
dawać z siebie prawie wszystko, świetnie grasz na gitarze i jak wychodzi w
piłkę też. Jesteś przystojny, dzięki czemu masz powodzenie i to twoje poczucie
humoru…
-
Przestań- pokręciłem niezadowolony głową.- Ideał co za bzdura! Daleko mi do
niego.
- Też
uważam że jesteś prawie idealny- wtrącił się Kien.
- Niech
wam będzie- poddałem się niechętnie.
Zauważyłem,
że Sasuke się we mnie uporczywie wpatruję, przez co zrobiło mi się nieswojo.
-
Ideał?- przechylił delikatnie głowę.- Nie możliwe. Pyskaty, źle wychowany do
tego lubi się popisywać. Nie, jednak jest ideałem… a raczej idealnym przykładem
kiepskich manier.
Shikamaru
zachichotał widząc moją pewnie nie za wesołą minę.
-
Sasuke i widzisz, co narobiłeś?- oburzył się Kien.- Jak zawsze pozbawiony
delikatności.
Uchiha
zamrugał lekko zaskoczony, po czym prychnął unosząc podbródek do góry. Był to
tak znany mi i lubiany przeze mnie gest, przez co nie potrafiłem się
powstrzymać przed poczochraniem go po tych czarnych kudłach. Kiedy tylko moje
palce zatopiły się w jego kosmykach nie potrafiłem już powstrzymać uśmiechu.
- Dobra
kicia- zacząłem się z nim drażnić.
- Nie
jestem żadnym kotem!- krzyknął odpychając moja dłoń.
- Jak
nie jak tak?- nie dawałem za wygraną.
- To
macie swój ideał- syknął- zero samokontroli.
- Masz
rację- zgodził się z nim Shika.- Szalona głowa. Robi zanim pomyśli o
konsekwencjach.
- Ej!- nadąłem
policzki.- Myślę.
- Tak?-
uniósł brew w niedowierzaniu.- A pomyślałeś jak to może wyglądać dla postronnego
obserwatora?
- Można
zinterpretować na swój sposób- zgodził się z nim Kien.
Poczułem
jak na twarzy gorąco z tego, co zauważyłem Sasuke też się zaczerwienił.
- Jak
słodko!- Kien dotknął mojej twarzy z szerokim uśmiechem.- Aaaa! To nie fer.
Jesteś taki słodki.
Odskoczyłem
od niego zakłopotany. Zaś Uchiha odzyskał panowanie nad sobą i wymierzył
przyjacielowi solidny kuksaniec w żebra.
- O
czymś nie zapomniałeś?- zapytał chłodno.
- Jakże
bym śmiał- Kien potarł obolały bok krzywiąc się przy tym.- Kocham Sorę, ale
czasem i ja mogę sobie pożartować.
- Ładne
mi żarty.
Uśmiechnąłem
się. Przy nich poczułem się zrelaksowany a ich zachowanie, choć czasem mnie
zaskakiwało to jednak było naturalne i niewymuszone. Dobrze się z tym czułem.
-
Ech..- westchnąłem.- Naprawdę miło się z wami rozmawia, ale muszę spadać.
- No,
nie żartuj- popatrzyli na mnie zawiedzeni.
-
Następnym razem pójdziemy na piwo- obiecałem.
- Ty
stawiasz.
- Może-
uśmiechnąłem się.- Do zobaczenia.
- Bay.
Rozluźniony
ruszyłem w stronę parkingu gdzie czekał na mnie samochód.
-
Pewnie śmierdzę- skrzywiłem się siadając za kierownice.
Chciałem
już być jak najszybciej w domu. Kiedy już tam dotarłem szybko pozbierałem swoje
rzeczy i czym prędzej udałem się w kierunku drzwi. Z zaskoczeniem odkryłem, że dom
jest zamknięty, przez co niechętnie odnalazłem klucze by móc się dostać do
środka.
-
Ciekawe gdzie się wszyscy podzieli..- ściągnąłem buty i pokonując powoli schody
skierowałem się do pokoju.- Zresztą nie ważne…
W
błyskawicznym tempie znalazłem się w łazience by wziąć prysznic. Zimne krople
wody orzeźwiły moje ciało. Jednak nie pozwoliłem sobie zbyt długo na ten luksus
gdyż byłem głodny. Nie kłopocząc się wycieraniem złapałem za biały szlafrok, po
czym zarzuciłem go na nagie ciało. Przechodząc przez pokój włączyłem komputer i
włączyłem muzykę. Podkręciłem głośność do oporu i zadowolony z siebie udałem
się do kuchni. Słuchając jednego z rokowych kawałków przyrządzałem sobie tosty
oraz mocną kawę. Usiadłem przy stole kuchennym delektując się posiłkiem a kiedy
skończyłem szybko posprzątałem po sobie i z butelką mody mineralnej wróciłem na
górę.
Przez
chwilę jeszcze słuchałem głośnych dźwięków pozwalając im przepływać przez moje
ciało. Znalazłem jakieś spodnie i podkoszulek. Ubierając się z westchnieniem
odnalazłem plik, nad którym miałem jeszcze popracować, po czym wyłączyłem
muzykę.
- Jak
cicho…- mruknąłem do siebie.
Uwielbiałem
takie momenty ciszy po chwilach pełnych hałasu. Były niezwykłe, miałem wrażenie
zawieszenia w pustce pełnej ciszy, która tylko jeszcze bardziej podkreślała
piękno dźwięków.
Wziąłem
się do roboty. Sprawdzałem tekst by usunąć wszelkie błędy, kończyłem diagramy i
schematy. Czas uciekał a ja nadal byłem jakby zawieszony w próżni. Ledwo
pamiętam jak do pokoju weszła mama, gdzieś tam przewinął się głoś Kloe. W końcu
skończyłem. Zadowolony z efektu zapisałem plik i zgrałem wszystko na pendriva.
Zadowolony
z siebie wziąłem gitarę, po czym usiadłem w fotelu przy oknie. Spod moich
palców popłynęły pierwsze nuty „In The End” LP. Tak na pocieszenie i nagrodę za
ciężką pracę. Kiedy zabrzmiała ostatnia nuta usłyszałem brawa. Zaskoczony
wyrwałem się z transu i spojrzałem na osobę stojącą w drzwiach.
- To
było super.
-
Itachi… Co tu robisz?
-
Odwiedzam cię- wzruszył ramionami.- Mogę?
- Ha-
zerwałem się, czym prędzej i chwyciłem szlafrok z zamiarem upchnięcia gdzieś
go.
Zaśmiał
się łagodnie.
-
Ładnie tu- przyjrzał się krytycznie ścianie.- Pasuje do ciebie.
-
Dzięki- mruknąłem.
Usiadł
przy biurku a jego wzrok padł na półkę nad biurkiem, na której były schludnie
ułożone książki.
- Ładny
zbiór- pochwalił mnie.- „Anioły upadają pierwsze”… O czym to?
-
Kryminał- odpowiedziałem.- Nawet może być.
- Yhm…
A co byś mi polecił?
- Anima
Vilis- odparłem bez zastanowienia.
Wstałem
i szybko odszukałem tą książkę na półce.
-
Zaskakująca- mówiłem dalej.- Ma ciekawy humor. A najdziwniejsze w tym jest, że
to horror.
- Co to
za autor?- zdziwił się widząc na okładce trudne do rozszyfrowania litery.
- Też
tak zareagowałem- zaśmiałem się.- To ponoć jakiś polak ją napisał. Dostałem od
Ji po jednej z jego podróży do europy środkowej.
Wyją mi
ją z dłoni i przekartkował kilka stron.
- Jest
po angielsku- stwierdził zaskoczony.
- To
było by dziwne gdyby nie była- odparłem.- Przecież miałem ją przeczytać. A tak
na marginesie to do Jirayi było by to podobne kupić mi książkę, której nie
rozumiem. Jak by to powiedział… to dobry pretekst by nauczyć się nowego języka…
Albo coś w tym stylu.
-
Hhahah. Dobre- jego twarz się rozpogodziła.- Mogę ją pożyczyć?
-
Jasne- zgodziłem się od razu.- Spodoba ci się.
- Skąd
ta pewność?- zmrużył podejrzliwie oczy.
- Bo
coś mi się zdaję że mamy podobny gust- puściłem mu oczko.
Uniósł
dłoń i lekko pomachał mi nią przed oczami. Zaintrygowany wodziłem za nią wzrokiem,
kiedy nie spodziewanie dostałem pstryczka między oczy.
- Jaka
głupia mina- zaśmiał się rozbawiony.- Nie mogę.. Hhaha.
Śmiejąc
się odskoczył ode mnie, po czym zataczając się przewrócił na łóżko. Gapiłem się
na niego oniemiały a on rechotał jak opętany. (Ale mi się zrymowało xD)
- Daj
se siana- burknąłem niezadowolony.
- Chyba
żartujesz! Sasu już tak zabawnie jak kiedyś nie reaguje, a ty jako mój nowy
obiekt zabawy…
-
Raczej królik doświadczalny- wtrąciłem.
- …
jesteś chwilowo niezastąpiony. Już nie mogę się doczekać.
-
Pogięło cię- ale mimo surowego tonu jakiego użyłem na moich ustach błąkał się
uśmiech.
-
Gdzie?- udając zaskoczenie zaczął się wiercić na łóżku by sprawdzić czy
wszystko z jego ciałem w porządku.
Korzystając
z jego chwilowego roztargnienia podkradłem się i dałem mu prztyczka w nos. Zabawnie
było obserwować jak jego oczy otwierając się szerzej a na twarzy maluje się
dezorientacja.
-Naprawdę
świetna zabawa- przyznałem.
- Osz
ty- zamrugał oczami jak ktoś nagle oślepiony jasnym światłem.- Tego się nie
spodziewałem.
- Czyli
1:1. Mamy remis.
- 2:2-
poprawił mnie.- Zapomniałeś o mojej farbce i kąpieli pod kranem.
- Fakt-
uśmiechnąłem się na samo wspomnienie.
-
Trzeba to oblać- zawołał entuzjastycznie.- Ja stawiam… i ty stawiasz…
- Wiem
gdzie wypijemy- zapaliłem się tego pomysłu.
- A nie
w domu?- zdziwił się.
- No,
co ty! Obiecałem komuś, że przyjdę posłuchać jego śpiewu.
- Eeee…
Może być ciekawie. Więc gdzie to?
-
Jakieś pół godziny jazdy metrem.
-
Zwariowałeś!- wrzasnął naglę.
- Co ci
się nie podoba?- Nie rozumiałem tej zmiany.
-
Szwendać się po mieście… po pijaku.
- Cykor
cię obleciał?- zakpiłem.
-
Chciałbyś!
- Więc
jedziemy.
- Ale
metro? Wolałbym już samochód.
- Grrr.
Nie wiedziałem, że jest pan taki wymagający, Uchiha.
- Och,
zamknij się- burknął niezadowolony.
- To
idziemy?
- No.-
spojrzał na książkę, którą nadal trzymał.- Tylko pierwsze zaniosę ją do domu,
bo zapomnę.
- Na
starość skleroza się rzuciła?
- A
starość nie radość… Tylko pełen odjazd.
W
pełnej zgodzie wypadliśmy z pokoju. Przy drzwiach złapałem kurtkę i już byliśmy
na zewnątrz. Itachi pobiegł w stronę swojego domu by kilka minut później wrócić
ubrany w płaszcz i starając się zebrać włosy na karku w kucyk.
-
Gotowy?- zapytałem.
- Tia.
Klepnąłem
go w ramię sprawiając, że stracił równowagę, po czym odbiegłem kilka kroków.
Spojrzał na mnie z dziwnie zmarszczonym nosem.
-
Dzieciak- wydął usta.
- E, tam? 3:2 Dla mnie.
Na jego
twarzy najpierw malowało się niezrozumienie, które po chwili zmieniło się w
rozbawienie.
-
Dzieciak- zaśmiał się cicho.
Szczęście
nam dopisywało. Zdążyliśmy w ostatniej chwili na pociąg w stronę centrum. W
wagonie przyglądałem się ludziom. Jakaś staruszka mamrotała coś do siebie, mały
chłopiec bawiący się czerwonym samochodzikiem a jego mama rozmawiała przez
telefon. Moją uwagę przykuł starszy facet z śmiesznie zakręconym wąsem, a do
tego ten śmieszny kapelusik.
Krztusząc
się ze śmiechu szturchnąłem łokciem Itachiego, kiedy na mnie spojrzał, ruchem
głowy wskazałem na faceta. Tak jak przewidziałem jego reakcja była bardzo
podobna do mojej. Chichotaliśmy tak przez resztę drogi, przez co prawie
przegapiliśmy nasz przystanek. Zataczając się wyszliśmy na peron.
- Mało
brakowało- wysapał Ita, między atakami śmiechu.
Uspokoiłem
oddech jednocześnie ocierając łzy.
- Dobra,
spokój- łatwiej powiedzieć niż zrobić.- Bo nas nigdzie nie wpuszczą.
Kiedy
stanęliśmy na chodniku a mój wzrok odnalazł znajomą uliczkę, poprowadziłem
Itachiego do klubu który przypadł mi do gustu. Już od drzwi przywitała nas
głośna muzyka i tłum bawiących się ludzi. Przepychając się dostaliśmy się do
baru. Z lekkim rozczarowaniem spostrzegłem, że za barem nie ma Orochimaru tylko
jakaś panienka.
- Dwa
piwa- zarządził, Itachi.
Dziewczyna
posłała mu uśmiech, zakręciła się i po chwili stawiał już przed nami dwa kufle
złocistego napoju. Ze znalezieniem wolnego stolika nie mieliśmy problemu a
muzyka była przyjemna dla ucha. W pewnym momencie wypatrzyłem Zena. Stał
niedaleko sceny i o czymś zawzięcie dyskutował z jakimiś ludźmi. Nie wyróżniali
się niczym szczególnym, no może było po nich widać lekkie zdenerwowanie świadczące
o tym, że coś planują. Dopiłem piwo jednym haustem i poszedłem zamówić następną
kolejkę.
W tym
czasie Zen i jego znajomi weszli na scenę. Chwilę ustawiali sprzęt, kilka
nerwowych wdechów i już grali swoją piosenkę. Podchodząc do stolika, przy którym
czekał Itachi wsłuchałem się w głos Zena.
Mizukara ni koukai no nai you ni "It's gonna be
alright" to taiyou ni
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success
Muszę przyznać,
choć był młody jego głos świetnie pasował do tak trudnego utworu. Mijał wieczór
a ja i Itachi nie szczędziliśmy sobie alkoholu. W pewnym momencie przyłączył
się do nas Orochimaru, co przywitałem z wielkim entuzjazmem zaś mój sąsiad z
ożywieniem zaczął planować swój występ.
Kiedy Zen i jego
towarzysze skończyli swój występ byłem jednym z tych którzy bili im najgłośniej
brawo. Kuzyn Ino musiał mnie w końcu zauważyć gdyż jego twarz przybrała
głupkowaty wyraz, ale zaraz się ogarnął i ruszył ku nam z uśmiechem na twarzy.
- No i co teraz
powiesz?- zaczął bez żadnych wstępów.
- A co mam
powiedzieć?- zamyśliłem się.- Nie było źle. Choć i tak fałszujesz.
- Nie fałszuję!-
tupnął rozłoszczony nogą.
- Gadaj zdrów-
pociągnąłem solidny łyk ze swojego kufla.
- A może ty pokażesz,
na co cię stać?
- To wyzwanie?-
zmrużyłem oczy by wyraźniej widzieć.
- Jasne.
Zadowolony
wstałem z miejsca i zanim, Itachi czy bądź Orochi zdążyli mnie zatrzymać byłem
już na scenie. Nie zwracając uwagi na szepty i wytykanie mnie palcami zacząłem
grać wszystkie kawałki, jakie tylko znałem tworząc z nich swoje własne dzieło.
Zatraciłem się w muzyce. Ja nie potrzebuje słów by wyrazić to, co czuję. Wystarczy
mi gitara, z której spłynie najcudowniejsza melodia.
Mój zapał nie
malał. Przez zwykłe rokowe przygrywki po mocne heavi metalowe brzmienia po
smutne nuty bluesa. Zakończyłem delikatnym uderzeniem w struny. Otworzyłem oczy
by spojrzeć na ludzi przede mną. Panowała przeraźliwa cisza taka jak lubię, ale
w następnej chwili została przerwana przez wiwaty i okrzyki. Lekko oszołomiony
oddałem gitarę i chwiejnym krokiem wróciłem do stolika. Osunąłem się na swoje
miejsce, chwyciłem kufel i opróżniłem go duszkiem.
- Muszę się
napić…
Nie słuchałem
pochwał ani pytań. Wciągnąłem Itachiego w wyścigi, kto więcej wypije. I tak
urwał mi się film po raz pierwszy od bardzo dawna…
Sposoby
„gaszenia” piłki jak i postać Masakiego zapożyczone z mangi T.R.A.P
„Anioły
upadają pierwsze” autor Agata Rączka
„Anima
Vilis” autor Krzysztof T. Dąbrowski
Piosenka
zapożyczona!
Aqua
Times
„Akatsuki”
Fukai yami no mukou ni minagiru akatsuki kamoku na kagayaki
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari
Mizukara ni koukai no nai you ni "It's gonna be alright" to taiyou ni
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
Genkai he itomu tsune ni chousensha
step by step de mukau shoumen kara
day by day mainichi ga SUTAATORAIN kiseigainen kaikugu tte saijoukai
Aimai ni sugiru chimi na koukei to taikyoku suru jounetsu no kyoumeion
Hibikashite motto motto hibi hikikashite "give it away"
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
Fukai yami no mukou ni minagiru akatsuki kamoku na kagayaki
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari
Shinkokyuu saa me no mae ni wa harukanaru shouri he no michi ga
Fumidasu yuuki wo kitai shite iru saa okusezu
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari
Mizukara ni koukai no nai you ni "It's gonna be alright" to taiyou ni
believe love & peace todokimasu you ni
Kick da verse guchi wo kechirasu you ni
Kurikaeshite iku hibi wa FANTASUTIKKU ga
Shikashi risou wa sou kantan ni
Te ni ireru koto wa dekinakute
Sakara koso ase nagashite to the success
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
Genkai he itomu tsune ni chousensha
step by step de mukau shoumen kara
day by day mainichi ga SUTAATORAIN kiseigainen kaikugu tte saijoukai
Aimai ni sugiru chimi na koukei to taikyoku suru jounetsu no kyoumeion
Hibikashite motto motto hibi hikikashite "give it away"
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
Fukai yami no mukou ni minagiru akatsuki kamoku na kagayaki
Touzen yama ari tani ari futtari yandari mo shikari
Shinkokyuu saa me no mae ni wa harukanaru shouri he no michi ga
Fumidasu yuuki wo kitai shite iru saa okusezu
Wake up okitekka izure wa jibun de to wo ake nda
Remember makenna just keep on movin' on
Kirei na seijaku no mannaka nigiwau oto ga wansaka
Kosei nante samazama da kanousei datte korekara madamada
TŁUMACZENIE
Czerwony księżyc
Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.
Nie mogę już słuchać tego szumu " Jestem gotowy", to tylko słowa.
Wierzyć w miłość i pokój, to głupota.
Cisnąć uczuciami w ciemny kąt, to mój cel.
Złośliwość ludzi podobno NIE ZNA granic.
Możliwe i to, ale nie w to wierzę.
Tyle jest dróg, których nie mogę przejść, to żenujące.
Ale myślę, że uda mi się osiągnąć sukces.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Rzeczywistość może być trudna, ale jest ważna.
Iść bo iść, to tylko droga.
Dzień za dniem, nic innego, tylko monotonność.
Idąc tymi samymi ścieżkami bezbarwności, zamieniamy się w maszyny.
Przeciwstawmy się temu, coraz bardziej i bardziej idźmy tam, gdzie zechcemy, bez monotonności.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.
Niewinność w tych czasach nie istnieje. To tylko złudzenie.
Odwaga to nie tylko siła, to nasza wola.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.
Nie mogę już słuchać tego szumu " Jestem gotowy", to tylko słowa.
Wierzyć w miłość i pokój, to głupota.
Cisnąć uczuciami w ciemny kąt, to mój cel.
Złośliwość ludzi podobno NIE ZNA granic.
Możliwe i to, ale nie w to wierzę.
Tyle jest dróg, których nie mogę przejść, to żenujące.
Ale myślę, że uda mi się osiągnąć sukces.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Rzeczywistość może być trudna, ale jest ważna.
Iść bo iść, to tylko droga.
Dzień za dniem, nic innego, tylko monotonność.
Idąc tymi samymi ścieżkami bezbarwności, zamieniamy się w maszyny.
Przeciwstawmy się temu, coraz bardziej i bardziej idźmy tam, gdzie zechcemy, bez monotonności.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Czerwony księżyc świeci, oświetlając potężne ciemności.
Mrok zawsze przezwycięży światło.
Niewinność w tych czasach nie istnieje. To tylko złudzenie.
Odwaga to nie tylko siła, to nasza wola.
Obudź się, czasem warto otworzyć wcześniej oczy.
Zapamiętać to, co się dzieje o poranku.
Nigdy nie schodzić z obranej ścieżki, to jest ważne.
A nie jakieś upodobania się ludziom, udawanie, szantażowanie czy inne bzdety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz