Biegłem ponurą ulicą oświetloną lichym światłem
z latarni. Biegłem ile tylko sił w nogach. Mój przerywany oddech przecinał
powietrze.Bałem się. Tak potwornie się bałem.
Za mną słyszałem czyjeś kroki. Równie szybkie
jak moje.
- Szybciej, Naru!
Krzyczy ten ktoś ponaglając mnie. Przyśpieszam
bardziej, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Aaaaa!!!- przeraźliwy wrzask przecina ciszę.
Zamarłem. Moje stopy wrosły w ziemię. Powoli w
zwolnionym tempie odwracam się i słyszę.
- Uciekaj, Naru! Uciekaj…
Przerażony
otwieram szeroko oczy. Spanikowany rozglądam się powoli rozpoznając pokój w
którym spałem. Jasne promienie słońca śmiało zaglądają przez okno a moje serce
nadal wali jak oszalałe. Nagle ruch. Moje ciało się spina jak do ucieczki.
Czyjaś ciepła dłoń przesuwa się po moim brzuchu. Powracają wspomnienia
minionego dnia.
- To tylko
sen- ciche słowa ulatują z moich ust.
Zerkam na
postać obok mnie. Długie malinowe włosy splątane leżały na poduszce a ich
właściciel marszczył delikatnie nos.
Ren.
Uspokajam
oddech a strzępki koszmaru ulatują.
Boże tak dawno o tym nie śniłem. Nadal taki
realny.
Po moim
policzku spłynęła łza. Wstrząśnięty uniosłem dłoń do ust i ją przygryzłem.
Chwila słabości minęła. Zerkam na mojego towarzysza, nadal smacznie śpi, więc
powoli wstaje tak, by go nie obudzić. Nic nie robiąc sobie z własnej nagości
przeszedłem na środek pokoju, rozejrzałem się ciekawie. Wczoraj nie miałem na to
czasu. Łóżko, naprzeciw którego wisiał ścienny telewizor, ława, dwa skórzane
fotele, miękki szary dywan i obraz przedstawiający morze, który świetnie
pasował do ścian koloru szkarłatu. Mój wzrok zatrzymał się przy drzwiach nie
tych do pokoju tylko innych. Podszedłem powoli, by je otworzyć. Zajrzałem a moim
oczom ukazała się przestronna łazienka. Wanna, a może jacuzzi i duża kabina
prysznicowa. Kafelki koloru ciepłego różu oraz lustro na całą ścianę świetnie
pobudzało wyobraźnię, ale nie miałem ochoty na figle. Czym prędzej wszedłem pod
prysznic, puszczając lodowatą wodę. Zagryzłem wargi by nie jęknąć. Na moim
ciele pojawiła się gęsia skórką. Oparłem czoło o zimne kafelki starając się
zapomnieć o tym śnie. Gdy tylko ochłonąłem na tyle by obrazy w mojej głowie
przypominały strzępki mgły zacząłem szukać jakiegoś żelu.
Kiedy mi
się udało otworzyłem go a do moich nozdrzy wdarł się nieprzyjemny zapach krwi.
Wstrząśnięty upuściłem butelkę a zapach zelżał. Rozpoznałem na opakowaniu
niewinny napis: Cynamon. Powstrzymałem odruch wymiotny. Nie znosiłem tego
zapachu.
Szczerze
wolałbym mieć styczność z prawdziwą krwią niż z tym ustrojstwem, przynajmniej
tak nie reagowałem. Cynamon jego zapach powodował nieprzyjemne wspomnienia, o
których chciałem zapomnieć.
Zapach mojego przyjaciela..
Czym
prędzej wyskoczyłem z kabiny łapiąc za ręcznik i osuszając ciało. Wycierając
włosy weszłem do pokoju rejestrując to, że Ren nadal smacznie śpi. Przysiadłem
na łóżku i zakryłem twarz dłońmi.
Dlaczego akurat teraz? Tak dawno o tym nie
myślałem. Co takiego zrobiłem, że akurat teraz przypominasz mi o sobie, mój
przyjacielu?
Warknąłem
zły na siebie. Dwa lata nie wspominałem tego feralnego dnia. Nie rozmawiałem o
nim, unikałem tematu. To była przeszłość. Bardzo bolesna zresztą, więc nie
umieszczałem jej w swoim życiorysie. Mówiłem tylko, że był okres wielkiego
buntu. Ale nikt dokładnie nie wiem jak on wyglądał, no może tylko Saso coś
wiedział więcej. Chciałem to wymazać z pamięci. Zdjęcia spoczywały zamknięte w
pudełku a wspomnienia głęboko na dnie duszy, tylko ta blizna, która szpeciła mi
plecy znała całą prawdę.
Zdenerwowany
się ubrałem.
- Muszę
się napić.
Zerknąłem
na Rena. Nadal spał. Znalazłem jakąś kartkę i długopis.
Naprawdę udany wieczór. Jesteś niesamowity.
Wybacz, że Cię zostawiłem, ale niestety obowiązki wzywają. To mój numer jak
chcesz zadzwoń. Xxx xx xx xx
Naru..
Nie
oglądając się za siebie wszedłem. Schodząc po schodach usłyszałem jakiś grany
utwór. Ze zdziwieniem rozpoznałem wokal Jimiego Hendrixa.
Blues w takim klubie? A myślałem, że tylko
Jiraya słucha tego gościa.
Osobiście
wole B.B.Kinga, bo gra na gitarze i wiele się nauczyłem go słuchając. Sala już
była posprzątana, parkiet mył właśnie Orochimaru poruszając się w takt muzyki.
Chwilę tak stałem przyglądając się mu. Zacząłem się zastanawiać ile może mieć
lat.
- O,
Naruto- spostrzegł mnie.
-
Pamiętasz?
- No,
oczywiście- uśmiechnął się i podszedł.- Mam dobrą pamięć do twarzy i imion. Jak
się spało?
- Dobrze-
odparłem smętnie.
- Ale??
-
Następnym razem poproszę pokój, gdzie w łazience nie ma żelu o zapachu
cynamonu- wykrzywiłem delikatnie usta w parodii uśmiechu.- Nie znoszę go.
- Hmmm- zamyślił
się.- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha- drgnąłem.- Spokojnie. Czy coś się stało?
- Nie nic-
skłamałem a on nadal uparcie się we mnie wpatrywał.
Cisza się
przedłużała. Nerwowo przełknąłem ślinę.
- Wiesz-
zaczął siadając na jednym z krzeseł obok baru.- Wiem, że się dopiero, co
poznaliśmy i tak dalej. Ale.. Hmmm… nie urodziłem się wczoraj. Ludzie
potrzebują się wygadać. Czasami łatwiej jest powiedzieć o dręczących nas
problemach komuś, kogo dopiero, co poznaliśmy.
Nadal
milczałem a on się we mnie wpatrywał.
-
Przynajmniej spróbuj- zachęcił.
Zwariował czy co? Nie chce o tym gadać. A na
pewno nie z nim! I nie z Saso… Z nikim… chce zapomnieć. Nie wspominać..
- Kiedy
byłem młody poznałem pewną dziewczyną- usłyszałem jak mówi cicho.- Zakochałem
się w niej sam nie wiem, kiedy. Była nieznośna, uparta i niestety wpatrzona w
kogoś innego, a na dodatek mój najlepszy przyjaciel się w niej podkochiwał.
Starałem się jak mogłem nie pokazać tego, co czuję, wmawiając sobie, że
wszystko się ułoży. Myliłem się. Pewnego dnia dowiedziałem się, że wyjeżdża.
Upiłem się. Wracając nad ranem przysiadłem na jednej z ławek obok mojego bloku.
Nawet nie zauważyłem, że ktoś się do mnie przysiadł. Słowa same popłynęły z
moich ust. Tak po prostu… ból złagodniał a ja odzyskiwałem spokój. Heeee… Ale
wiesz co było w tym wszystkim najdziwniejsze?- zerknął na mnie.- To była ONA.
Spanikowałem, kiedy mój zamroczony alkoholem umysł ją rozpoznał. Siedziała obok
mnie i płakała, a z każdą jej łzą moje serce rozpadało się na miliony kawałków.
Wyjechała.
Wstał,
podszedł do lodówki wyciągając jakąś butelkę, dwie szklanki i nalał do nich
białego płynu. Podał jedną mi. Alkohol.
- Nie
wiedziałem jaj wiele lat- ciągnął smutno.- A ja nadal ją kochałem. Po studiach
zacząłem rozkręcać interes. Było ciężko wejść na ten rynek, ale mi się udało.
Teraz mam kilka barów, które cieszą się popularnością, ale ja nie o tym…
Pewnego dnia wróciła. Jeszcze piękniejsza niż kiedyś. Przyszła do mnie, tak po
prostu i zaczęła opowiadać jak to cudownie jej się żyło, jakiego ma świetnego
synka. Słuchałem i milczałem. Przychodziła tak codziennie. Zacząłem wypatrywać
tych kilka chwil z nią. Moja miłość ożyła. Haha. Tak to opowieść z happy endem.
Tsunade jest dziś moją żoną a nasze pociechy zdobywają świat.
Zamilkł.
Dziwnie się czułem słuchając tej historii. Orochimaru musiał należeć do
rozgadanych osób. Dopiłem alkohol a on mi dolał. Milczał.
Może ma rację. Może rozmowa jest wyjściem z tej
sytuacji. Aaaaa… nie możliwe. Jak rozmawiałem z Saso to nic nie dało. Nie
czułem ulgi! Tylko złość, nienawiść i pragnienie zemsty. Na co on czeka? Myśli,
że się przednim otworzę? Wolne żarty!
Piłem i
czułem jak alkohol rozgrzewa moje ciało. Strach przed wydarzeniami z
przeszłości zelżał. Zdziwiony zamrugałem kilka razy. W myślach odtwarzałem całe
zdarzenie z przed kilku lat, ale już nie uciekałem. Otarłem policzek a moje
oczy otwarły się szerzej.
Łzy? Ale kiedy?
Nie czułem
zażenowania, kiedy mi się tak przyglądał. Cierpliwie czekał.
- Jesteś
nie możliwy- uśmiechnąłem się delikatnie.
- Potrafię
być cierpliwy- przyznał.- Wyduś to z siebie. Nie żyj w ciągłym strachu przed
wspomnieniami.
On ma rację. Żyję w strachu, że mi się to
przypomni a ja nie będę wiedział, co robić i jak zareagować.
Jeszcze
chwilę się wahałem. Widziałem przyjazny uśmiech na jego ustach a w oczach
akceptację. On mnie nie osądzał czekając na moją historię. Jakbym wyszedł nie
obraziłby się. Po prostu mi zaufał. Wziąłem głęboki oddech.
Zaufać?
- Miało to
miejsce jak miałem 12 lat- zdecydowałem się stawić czoła potworowi.- Niby nic
nieznaczący okres w życiu. Zaprzyjaźniłem się z takim jednym chłopakiem…
Moje serce
biło gwałtownie pompując krew. Ręce zaczęły się pocić, ale kontynuowałem.
Zaufałem.
- Miał na
imię Oscar. Mój sąsiad, który się mną zaopiekował- słowa same zaczęły się
sączyć z moich ust.- Był dla mnie podporą w nowym kraju, nowej szkole. Szybko
znaleźliśmy wspólny język, choć był starszy. To on nauczył mnie jak się bronić
i atakować. Kiedy moi rodzice się zeszli to on mnie pocieszał, znosił moje
humory. I to on dał mi przepustkę do świata dorosłych. Narkotyki, alkohol,
bójki i sex. To stało się codziennością. Miałem gdzieś rodzinę, liczyli się
tylko nowi kumple. Podczas jednego ze spacerów po mało przyjemnej dzielnicy
zaczepili nas jacyś goście. No, ale co to za wyzwanie dla dwóch nastolatków pod
wpływem, którym się wydaje, że są niepokonani- zaśmiałem się gorzko.- Nawiązała
się bójka. Szybko się przekonaliśmy, że coś jest nie tak. Mieli noże. Jeden z nich
ciął Olivera po ramieniu. Zaczęliśmy uciekać…. –„Szybciej, Naru!”- ...dogonili nas… „-Aaaaaaa!!”- ... pamiętam krzyk przyjaciela. Kiedy się obejrzałem stali
nad nim. Był zakrwawiony. Twarz, ręce, tułów…-
„Uciekaj, Naru! Uciekaj!”- …kazał mi uciekać. Potknąłem się. Jeden z nich do mnie
doskoczył i kiedy próbowałem wstać zranił mnie w plecy. Lepka krew popłynęła po
mojej skórze. Czułem tylko ten zapach! Cynamon… krew … Olivier zawsze pachnął
cynamonem, uważałem zawsze, że tak przyjemnie pachnie, ale wtedy mnie zemdliło…-„Na co czekasz, głupku?!
Uciekaj do cholery!”- … Wyrwał nóż jednemu z atakujących i sam się na nich rzucił.
Było, coraz więcej krwi…- „Naruto! Błagam, uciekaj”- ... Uciekłem.
Zostawiłem go samego! Usłyszałem jak jeszcze krzyczy: Za przyjaciół się umiera!
Poczułem
ból w kolanach. W którym momencie się osunąłem z krzesła nie wiem. Orochimaru
przytulał mnie do siebie i kołysał próbując uspokoić. Zdławiłem szloch, choć
łzy zalewały mi twarz. Ale nie potrafiłem przestać mówić, tak jakby przeszłość
chciała o sobie opowiedzieć.
-
Zostawiłem go… wparowałem do domu jakby mnie sam diabeł gonił. Nie tłumacząc
niczego mamie zamknąłem się w pokoju. Słyszałem jego krzyk. Pełen przekonania…-„ Za przyjaciół się umiera! Debile”-…
następnego dnia dowiedziałem się, że nie żyje a razem z nim jeden z tych
typków. Zacząłem coraz więcej brać, by tylko o tym nie myśleć. Wpadłem w ciąg.
Zaczepiałem ludzi prowokując ich do bitki, ale jak na złość nikt nie chciał mi
przyłożyć. Szalałem. Aż pewnego dnia mama powiedziała, że mam popilnować
rodzeństwa. Wściekłam się. Zostawili mnie z dzieciakami samego. Nie miałem ani
prochów ani alkoholu. Tylko kilka papierosów. Usiadłem przed telewizorem i olałem
sobie te dwójkę. Wtedy zdarzył się wypadek…- urwałem wstrząśnięty dreszczem.-
Kloe… Boże nadal nie wiem, jakim cudem ona dostała w swoje rączki te tabletki.
Kiedy Aru mnie zawołał… tyle pustych opakowań. Przeraziłem się. Jakimś sposobem
do niej podbiegłem. Pamiętam jak przez mgłę, jak włożyłem jej do ust palce, by
spowodować wymioty. Za wszelką cenę nie pozwoliłem jej zasnąć. W szpitali
lekarz powiedział mi, że uratowałem jej życie.
Zamilkłem
nadal mając przed oczami pogrążoną w śnie Klo podłączoną do masy aparatury.
Zerknąłem na Orochimaru. Klęczał nadal obok mnie delikatnie obejmując. W jego
spojrzeniu widziałem przerażenie i szok.
- Wtedy
zdałem sobie sprawę z tego, że i ja mogę kogoś uratować- mój głoś ścichł do
szeptu.- Że właśnie to uczyniłem. Postanowiłem żyć. Nie dążyłem do samo
zagłady. Odwyk był trudny, ale jakoś mi się udało.
Wtuliłem
się w niego. Było mi tak dobrze. O dziwo czułem się lepiej. Ból w klatce
piersiowej prawie zniknął. Nie odważyłbym się porozmawiać z kimś innym. Nie
potrafiłbym się otworzyć tak jak teraz. Działanie alkoholu miało na pewno tu
duże znaczenie, ale coś jeszcze. Ten brunet sprawił, że czułem się bezpiecznie,
jak nigdy dotąd. Nawet Sasorirmu się to nie udało. Zagryzłem wargi szukając
pocieszenie.
- Nie
wiem, co powiedzieć- rzekł drżącym głosem.- Jak cię pocieszyć?
- Nie
musisz- zaprzeczyłem powstrzymując łzy.- Już się nie boje.
Uśmiechnął
się. Zapragnąłem go pocałować. Ująłem jego twarz w dłonie. Delikatnie opuszkami
palców poznawałem rysy jego twarzy. Przybliżyłem się i musnąłem jego wargi.
Pozwolił mi na to, po czym się odsunął.
- Twoja
żona to szczęściara- mruknąłem niezadowolony.
- Nie to
ja jestem szczęściarzem, że ją mam- odparł, wstając pociągnął mnie do pionu.
Patrzyliśmy
przez chwilę sobie w oczy. Po jego ustach błąkał się uśmiech, który niepewnie
odwzajemniłem. Fala ulgi zalała moje ciało powodując, że straciłem równowagę. Podtrzymał
mnie.
- Byłby z
ciebie niezły psycholog- rzuciłem.
Zaśmiał
się.
- Z
wykształcenia jestem- przyznał.- Lubię pomagać innym.
Pokręciłem
głową z niedowierzaniem. Ten facet jest niesamowity. Taki inny.
Cichy
sygnał mojego telefony wyrwał mnie z zadumy.
- Tak?-
odebrałem.
- Hej, tu
Konan- usłyszałem.- Chciałem wiedzieć czy nic ci nie jest.
- Wszystko
w porzątku- zapewniłem.- Jak nigdy dotąd.
-
Naprawdę?- dopytywał się.
- Tak.
Konan, przepraszam…
- Nie
musisz- przerwała mi.- Nawet nie wiesz, jaką czuję ulgę, że jesteś cały. I
przepraszam, że tak późno dzwonie, ale musiałam pierwsze do Deidary zadzwonić, żeby mi podał twój numer.
- Nie
przejmuj się.
- Naru?
- Hym?
- Mam
nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj- szepnęła.
Wystawa.
Kurczę zapomniałem. Potargałem zażenowany włosy.
-
Oczywiście, że przyjdę- zapewniłem.
- To
przyślę samochód na 13.
- Nie
musisz- zaprotestowałem.
- Naruto!
Ja chce.
- No dobra-
zgodziłem się niechętnie.
- Do
zobaczenia.
- No, pa.
Orochimaru
w tym czasie zdążył posprzątać. Chwilę jeszcze zajęło mi uregulowanie rachunku
i mogłem wracać do domu.
- Wpadnij
jeszcze- zachęcał.
- Na pewno
nie raz tu zajrzę- zapewniłem i wyszedłem na ulicę.
Powoli
powlokłem się na stacje. Nadal byłem otępiony alkoholem i ujawnieniem mojego
sekretu. Dziwnie się z tym czułem. Okazało się, że pociąg niedługo będzie, więc
cierpliwie czekałem. Zauważyłem, że kilka dziewczyn przygląda mi się ciekawie,
ale je zignorowałem na ile się dało. Ich chichot niesamowicie mnie wkurzał.
Znowu przeciągnąłem dłonią po włosach powodując u dziewczyn falę szeptów.
- Co za
idiotki- syknąłem.
Odetchnąłem
z ulgą, kiedy pojawił się na peronie mój pociąg. Wsiadłem do niego, czym
prędzej i ze zgorszeniem odkryłem, że te panienki też nim jadą. Zrezygnowany
usiadłem na jednym z krzeseł.
- Cześć,
przystojniaku- jedna z dziewczyn podeszła do mnie z uśmiechem na ustach.
Nie
odpowiedziałem, ledwo na nią spojrzałem.
- Może
masz ochotę się zabawić?- zapytała uwodzicielskim głosem.
Wzdrygnęła
się kiedy na nią spojrzałem.
- Odczep
się- warknąłem nie miło.
- Dziwak-
mruknęła oddalając się.
Nie
przejąłem się tym. Chciałem, czym prędzej być w domu. Z ulgą przywitałem głos
oznajmiający mój przystanek. Przeszedłem obok rozchichotanego towarzystwa. Któraś
z dziewczyn klepnęła mnie w tyłek, zerknąłem na nią.
- Podobało
się?- rzuciłem przez ramię z drwiną.
Opuściłem
przedział nie czekając na reakcję. Wolnym krokiem szedłem znajomą już mi okolicą.
Patrzyłem pod nogi myśląc o Orochimaru. Okazał się lekarstwem na dręczące mnie
od dawna koszmary.
- Szkoda,
że już ma swoją połówkę- mruknąłem.
Minąłem
dom Ino i już byłem na schodach u siebie. Otworzyłem drzwi. Powitały mnie
śmiechy oraz pisk Kloe. Na moje usta bezwiednie wdarł się ciepły uśmiech.
Nareszcie w domu. Zajrzałem do salonu. Moja rodzinka bawiła się w najlepsze
grając w monopol.
- Naru!-
pisnęła Kloe gdy mnie tylko zobaczyła.
Mały
huragan, czym prędzej do mnie podbiegł i rzucił na szyję, dusząc.
- Udusisz
mnie- wydusiłem.
Popatrzyła
na mnie oburzona, ale posłusznie poluzowała chwyt.
- Cześć,
synku- zawołała mama uśmiechając się promiennie.- Gdzie byłeś?
- Heee?-
wyrwało mi się.
- Była tu
Ino i Sasuke. Pytali o ciebie- wyjaśniła.
- Aha.
- Coś się
stało?- zmartwiła się.
- Nie nic-
zaprotestowałem.- Naprawdę nic się nie stało.
Zerknąłem
na zegarek 11:47.
- Zaraz
wychodzę- oznajmiłem.
- Nie, no-
zapiszczała niezadowolona siostrzyczka.- Myślałam, że pobędziesz trochę z nami.
- Wybacz-
zrobiło mi się przykro.- Następnym razem. Miharu, pozwól na słowo.
Brat z
ociąganiem wstał z kanapy, na której do tej pory wisiał. Poszedł za mną do
mojego pokoju.
- Czego?-
warknął, przyglądając się jak próbuje się wyplątać z ochraniacza.
- Masz
ochotę na wypad na miasto?
Jego oczy
szerzej się otworzyły w niemym szoku. Rzadko gdzieś go zabierałem.
- No
jasne!- zawołał.
- Więc
12:50 przed naszym domem- powiedziałem z ulgą masując przedramię uwolnione od
gadżetu.- Ubierz się jakoś normalnie, ale na luzie. To wystawa.
Zasalutował
uradowany.
-
Braciszku?
- Tak?-
zerknąłem na niego ciekawie.
- Jesteś
najlepszy- krzyknął i już go nie było.
- Wariat-
mruknąłem pod nosem, uśmiechając się ciepło.
Pośpieszyłem
się przebrać. Czarne biodrówki i czarna gładka koszula do tego ciemno niebieski
krawat oraz pasek. Przegub jednej ręki ozdobił mi srebrny zegarek a drugi
rzemyk. Jeszcze czarne pantofle i gotowe. Po chwili wahania założyłem też
czarną marynarkę, oczy podkreśliłem kredką, włosy ułożyłem przy pomocy żelu.
Jeszcze tylko troszkę spryskałem się FM Luxury, które dostałem od taty na gwiazdkę. Nieczęsto je używałem, były
przeznaczone na lepsze okazję.
Jeszcze w
pokoju złapałem telefon, portfel oraz bilety i już biegłem na dół.
-
Wychodzę- rzuciłem nie zatrzymując się.
Na dworze
ochłonąłem. Niepewnie spojrzałem na dom Sasuke, po czym podszedłem do niego.
- Jasny
gwint- marudziłem cicho.- Jak ja mam przeprosić?
Nie dając
sobie czasu na panikę nacisnąłem dzwonek.
Oby nikogo nie było. Oby nikogo… Kurczę! O czym
ja myślę! Odwagi.
Ale odwaga
mnie opuściła w chwili, kiedy otworzyły się drzwi a ja zobaczyłem mojego kolegę
z klasy.
- C-cześć-
zająknąłem się.
- Hej-
odpowiedział markotnie.- Wejdź.
Przyjrzałem
mu się zaciekawiony. Był ubrany w czarny dres stanowczo dla niego za duży i
powyciąganą bluzę. Pod oczami widniały sińce a usta, co rusz otwierały się
ziewając.
Weszliśmy
do salonu, w którym o dziwo zobaczyłem Ino i Saia cicho rozmawiających.
- Cześć
wam- rzuciłem.
Dziewczyna
podskoczyła słysząc mój głos. Chwilę trwało zanim otrząsnęła się z zaskoczenia.
- Naruto!-
rzuciła się w moją stronę.
Przytuliłem
ją a jakżeby inaczej. Staliśmy tak milka sekund.
- Naru,
tak bardzo przepraszam- mówiła łamiącym się głosem w moją szyje.- Naprawdę nie
chcieliśmy cię zranić.
- Cii, już
dobrze- uspokoiłem ją.- Po prostu nie potrafię się przełamać, ale się postaram.
- Naruto…
Spojrzałem
na Sasuke i Saia, którzy ponuro patrzyli w swoje stopy.
- Ej, no!-
zawołałem siląc się na wesoły ton.- Głowa do góry. Życie jest zbyt piękne, by
przeżyć je na wyrzutach sumienia.
Uchiha
drgnął posyłając mi gniewne spojrzenie.
- To ja was
muszę przeprosić- potarłem zażenowany czoło.- Widzicie jest mi ciężko. Jeśli
uda się mi z wami zaprzyjaźnić to będzie to przyjaźń do końca. Tylko taką
uznaje.
-
Przyjaźnie się zaczynają i kończą- mruknął ponuro Sasuke.- Możemy liczyć, że
przetrwają, ale często kończą się podłożeniem świni.
Uśmiechnąłem
się. Maił rację, ale dla mnie to nie była by wtedy przyjaźń.
-
Prawdziwa przyjaźń naprawdę jest do końca- powiedziałem z całym przekonaniem,
jakie czułem.
- Taa-
prychał Uchiha.- I myślisz, że ci przyjaciele, co ich zostawiłeś tam daleko
nadal tak uważają? Na początku potęsknią a później przestaną. Zapomną.
Miałem
ochotę go strzelić w pysk. Tak porządnie. Zacisnąłem pięści.
- Nic o
nich nie wiesz- syknąłem.- Oni już dowiedli swojej lojalności.
- Co
ratując ci życie?- zadrwił.
- A żebyś
wiedział- warknąłem.- Ciekawe czy ciebie by było na to stać.
-
Przestańcie natychmiast- krzyknęła oburzona Ino.- Postarajcie się dojść do
porozumienia.
- Ok.-
zgodziłam się nie chętnie.- Zapraszam was na wystawę.
- He?
Spojrzeli
na mnie zdziwieni nagłą zmianą tematu.
- Konan ma
dziś wystawę swoich prac- tłumaczyłem.- Dała mi bilety. Chciałbym żebyście
zemną poszli. Ten tego… To w ramach przeprosin…
Czułem na
twarzy gorąco, co mnie jeszcze bardziej wkurzało, miałem nadzieję, że nikt tego
nie zauważy.
-
Wystawę?- dopytywała się Yamanaka.
- Tak-
przytaknąłem.- I koncert jakiś Gazette..
- The
Gazette?!- wykrzyknął do tej pory milczący Sai.- Naprawdę nas zapraszasz?
- Tak.
Niespodziewanie
podskoczył i zaczął tańczyć jakiś taniec radości.
- Super! O
której mam być?
- O 13
jest samochód.
- Cooo??-
jęknął.- Nie zdążę do domu by się przebrać a co mówić o powrocie.
Zrezygnowany
usiadł z powrotem na kanapie.
- Pożyczę
ci ciuchy- zaproponowałem, ale w tej samej sekundzie zrozumiałem swój błąd.
Sai był
ode mnie szczuplejszy. Wyglądałby mało elegancko w moich ubraniach.
- Raczej
ja- rzekł Sasuke.
Pewnie
pomyślał o tym samym.
- Mamy
niecałą godzinę- zawołała Ino, wychodząc.- Ja lecę do domu jakoś się ogarnąć.
Chłopaki
spojrzeli po sobie i też, czym prędzej pobiegli na górę, zostawiając mnie
samego.
Po kilku
minutach nudy postanowiłem odwiedzić, Itachiego, o ile jest u siebie. Trafiłem
bez trudu. Zapukałem.
-
Zjeżdżaj!- odpowiedział rozdrażniony.
Biorąc to
za pozwolenie nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju. Panowała tam egipskie
ciemności, więc włączyłem światło. Gdy tylko to zdobiłem dostałem książką
prosto w brzuch, co pozbawiło mnie oddechu. Jęknąłem zaskoczony.
- Naruto?-
spytał zdziwiony, Itachi.
- Żyję-
odparłem łapiąc oddech.
Zauważyłem,
że siedzi na ziemi miedzy oknem a łóżkiem. Tylko jego głowa troszkę wystawała
patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Co tutaj
robisz?- zapytał.
-
Odwiedzam cię- podszedłem i usiadłem na łóżku.
Poczułem
jak materac się ugina, kiedy wszedł na łóżko i jak małe dziecko przytulił do
mojego boku.
- Boli?-
dotknął delikatnie mojego brzucha.
- Bywało
gorzej. A co u ciebie?
- A nie
widać?- zatoczył bezradnie dłonią dookoła.- Nawet nie zadzwoniła. Nie
protestowała, kiedy mówiłem, że powinniśmy się rozstać. Po prostu wyszła.
Pogładziłem
go po włosach.
- Biedactwo.
Szybkim
ruchem wytarł łzy próbujące zwilżyć mu policzki.
- Masz
ochotę wyjść?- zapytałem cicho.
- Niby
gdzie?- burknął.- Odwołałem nawet swój występ w klubie. Nie mam na nic ochoty.
- Więc
wolisz opłakiwać przeszłość.
Jęknął zły
przewracając się na plecy.
- Wstawaj-
rozkazałem.- Trzeba cię doprowadzić do porządku.
Szarpnąłem
go za rękę. Z ociąganiem mnie posłuchał.
-
Śmierdzisz- zatkałem sobie demonstracyjnie nos.- Idź weź prysznic a ja ci
ciuchów poszukam. Tylko szybko.
Niechętnie
poczłapał do łazienki wcześniej pokazując mi garderobę. Z ciekawością
rozejrzałem się po równiutko poukładanych ubraniach. Odnalazłem wśród wieszaków
ciemny metalicznie połyskujący garnitur oraz ciemnofioletową koszulę.
Zadowolony ułożyłem zdobycz na łóżku.
Postanowiłem
w między czasie zajrzeć do chłopaków.
-
Sasukę?!- zawołałem będąc na korytarzu.
- Tak?-
stanął w drzwiach do łazienki.
Szybko
oceniłem jego wygląd. Dopasowane spodnie w głębokim czarnym odcieniu i
standardowa biała koszula nieźle na nim leżały. Zakładał właśnie prosty szary
krawat.
-
Wyglądasz jakbyś szedł na pogrzeb- oceniłem.
Wzdrygnął
się speszony. Jego palce niezdecydowanie zacisnęły się na kawałku materiału.
Westchnąłem.
- Zostaw
krawat w spokoju- strofowałem go.
Podszedłem
i ściągnąłem mu go. Odpiąłem też dwa górne guziki, przy czym szarpnął się do
tyłu prawie tracąc równowagę. Zdecydowanie postawiłem mu kołnierzyk, po czym
zacząłem układać włosy. Szybko byle jak, aby nadać im wygląd rozwianych przez
wiatr. Z łazienki wziąłem lakier do włosów i nie żałując go spryskałem jego
włosy.
Cofnąłem
się odrobinę i krytycznie przyjrzałem. Szybkie poprawki.
- Jest
super- zawyrokowałem zadowolony.
Otworzył
powoli oczy, które były do tej pory zamknięte. Uniósł rękę do góry z zamiarem
dotknięcia mojego arcydzieła. Złapałem go zanim to zrobił. Spiął się
nieznacznie.
- Nie
dotykaj- pogroziłem mu palcem.- A gdzie Sai?
- Sai!-
wydarł się młody Uchiha przez co omal nie ogłuchłem.
- Idę!
Na
korytarzu pojawił się Sai we własnej osobie. Musze przyznać, że wyglądał
świetnie. Ciemnogranatowy garnitur świetnie na nim leżał a koszula koloru
lawendy rozpięta u góry uzupełniała całość.
- Nie
mogłem dobrać krawata- pożalił się.- I buty trochę przy małe.
- Nie
potrzebny. Jaki masz numer buta?
- 28.5-
odpowiedział.
- Itachi
takie nosi- stracił Sasuke.
Uśmiechnąłem
się wszedłem do pokoju starszego z braci. Ita był w trakcie przebierania, ale
nic sobie z tego nie zrobiłem.
- Itachi,
gdzie masz buty?- zapytałem.
- Na
dolnej półce- odpowiedział obojętnie.
Ukucnąłem
by przejrzeć zawartość. Mile zaskoczony odkryłem porządnie ułożone kilkanaście
par butów w tym kilka wyjściowych. Wyjąłem dwie pary eleganckich czarnych,
lśniących pantofli. Może czymś się różniły, ale nie byłem na tyle wtajemniczony
by tego dochodzić.
Sasi i
Sasuke stali mało inteligentnie otwierając usta w drzwiach pokoju, nachalnie
wpatrując się to we mnie to w Itę.
- Te będą
pasować- rzuciłem buty Saiowi.
Ten
zręcznie je złapał. Spojrzałem na Itachiego. Zaczesał włosy do tyłu pozwalając
im swobodnie opadać na plecy.
- Jestem
gotowy- nadął policzki.
Zauważyłem,
że miał na sobie białą koszulę zamiast fioletowej. Zmarszczyłem niezadowolony
brwi, ale nie zamierzałem nic mówić. Razem zeszliśmy na dół a następnie
opuściliśmy dom.
- Dzięki-
mruknął w moją stronę młodszy z braci, kiedy obok niego przechodziłem.
Zauważyłem,
że Miharu już na nas czeka szczerząc się zadowolony. Jako ostatnia dołączyła do
nas Ino. Uśmiechem pochwaliłem jaj strój, białą zwiewną sukienką przepasaną w
tali czarnym paskiem, czarny żakiet i delikatne sandałki na płaskim obcasie.
Zerknąłem
na zegarek 12:55. Rozejrzałem się po okolicy, dzięki czemu zauważyłem jadącego
w naszym kierunku Huumera H2. Ja i Aru mieliśmy okazję już takim jeździć odkąd
tacie się powodzi w interesach, więc ciekawie przypatrywałem się minom reszty
towarzystwa. Nie potrafiłem ukryć szerokiego uśmiechu, kiedy Ino zaczęła się
teatralnie wachlować a Sai i Sasuke zgodnie zaczęli wychwalać zalety takich
znajomości. Tylko Itachi stał zatopiony we własnych myślach.
Kiedy
samochód zatrzymał się obok krawężnika towarzystwo umilkło. Podeszłem do kierowcy.
Był to mężczyzna w średnim wieku.
- Dzień
dobry- przywitałem się pokazując bilety.- Ja i moi znajomi właśnie na pana
czekaliśmy.
- Dzień
dobry- odpowiedział z uprzejmym uśmiechem na ustach.- Pan Yahiko oczekuje już
państwa. Proszę wsiadać.
Zdziwiony
tylko wzruszyłem ramionami. Jako pierwszy wsiadłem do samochodu siadając
wygodnie na środku. Obok mnie opadł na siedzenie Itachi a z drugiej strony Ino,
reszta usiadła po bokach. Mój wzrok padł na minibarek. Nie zwracając na nikogo
uwagi otworzyłem jedną z znajdujących się tam butelek brandy. Piłem już kiedyś
ten trunek i muszę przyznać, że bardzo mi smakował. Nalałem sobie szklaneczkę,
po czym wypiłem duszkiem.
- Nie pij
więcej- ostrzegł mnie brat.- I tak jesteś cyknięty.
Prychnąłem
niezadowolony nalewając sobie znowu, ale zanim zdążyłem wypić Itachi zabrał mi
ją i czym prędzej opróżnił. Zachichotałem widząc jego skrzywioną minę.
- Mocne-
wydukał łapiąc powietrze.
- I takie
jest najlepsze- pomachałem butelką.
Niestety
mój cenny napój został mi w jakiś sposób wyrwany z rąk. Gapiłem się przez
chwilę tępo na brata, który zdecydowanym ruchem zakręcił butelkę i odstawił do
barku.
- Kurka-
wyrwało mi się.
- Należało
ci się- burknął Aru.- Za dobry humor nie jest u ciebie wskazany.
- E tam-
machnąłem ręką naburmuszony opierając się o oparcie.
- O
fajkach też nie marz- rzuciło moje nemezis.
- Zamknij
się- jęknąłem.- Od kiedy ty taki sknera?
- To kara.
- Tia…
Przestałem
zwracać na niego uwagę. Nic na to nie poradzę, że chciałem się napić. Oblizałem
wargi powolnym ruchem odnajdując na nich przyjemny smak alkoholu. Zmrużyłem
powieki odcinając się od rozmów.
Bolesna
sójka w żebra przywróciła mnie do rzeczywistości.
- Nie
śpij. Wysiadamy- powiadomiła mnie Ino.
Grzecznie
wygramoliłem się z samochodu. Nie oglądając się za siebie wszedłem do budynku, w
którym miała się odbyć wystawa. Przy drzwiach czekała na nas Konan. Ostatnie
kilka schodków pokonałem prawie biegiem. Jak tylko ją zobaczyłem chciałem ją
jak najszybciej przeprosić.
- Konan…
Słowa
zamarły mi na ustach, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Głuptas-
uśmiechnęła się ciepło.- Witajcie.
Po
wstępnych uprzejmościach zaprowadziła nas do sali pełnej obrazów i fotografii.
Zaciekawiony zacząłem się przyglądać tym dziełom sztuki, w ogóle nie słuchając
tego, o czym rozmawiają pozostali. Obrazy przedstawiały przede wszystkim
planety, galaktyki. Fotografię zaś zdobiły przede wszystkim ludzi, czasami
zwierzęta. Moja uwagę przykuło zdjęcie czarnego kociaka bawiącego się czerwonym
kłębkiem wełny. Chłonąłem zafascynowany każdy szczegół. Scena była idealna, nie
to kociak był idealny. Miałem nieodparte wrażenie, że kotek jest prawdziwy,
zapragnąłem go pogłaskać.
- Jak
zwykle- usłyszałem obok siebie głos brata jak coś komuś tłumaczy.- Miłośnik
kotów.
- Czarnych
kotów- poprawiłem nadal nie odrywając oczu od najpiękniejszej moim zdaniem
fotografii na świecie.
- Dziękuję
w imieniu Lucyfera- powiedział ktoś rozbawiony.
Niechętnie
oderwałem spojrzenie by zobaczyć, kto też wypowiedział to zdanie. Do naszej
grupki niepostrzeżenie dołączyło dwóch mężczyzn, gdzieś tak mniej więcej w
wieku Ity, może starszych. Jeden z nich ubrany w szare spodnie i białą skórzaną
kurtkę, która świetnie podkreślającą jego ciemne włosy oraz jasne oczy,
przyglądał mi się z rezerwą. Drugi zaś o jasnych włosach, trochę ciemniejszych
niż moje, uśmiechał się szeroko pokazując białe zęby. Był ubrany w czerń i
granat jako kontrast do swojego towarzysza.
- To
Yahiko- Konan wskazała na blondasa.- A to Nagato. Moi kochani chłopcy.
Zauważyłem,
że Nagato zaborczo objął swojego kolegę w pasie. Błąd chłopaka. Uniosłem jedną
brew ujawniając rozbawienie.
- Bardziej
mi to się podoba- rzekł Yahiko z psotnym uśmiechem pokazując jedno z swoich
dzieł.
Spojrzałem
we skazanym kierunku i aż poczułem jak szczęka mi opada. Fotografia
przedstawiała Deideare i Sasoriego. Tego się nie spodziewałem. Przecież tak
starannie odmawiali wszystkich propozycji zdjęć, w których mieli być razem w
tak dwuznacznej sytuacji. Obok mnie stanęli inni z zakłopotaniem komentując
fotografię.
-
Hahahaha!- ryknął na cały głos mój brat.
Opanowując
się spojrzałem na niego z mordem w oczach, ale nic sobie z tego nie robił.
- Matko..-
jęknąłem zdegustowany.
Yahiko z
nieszczęśliwą miną patrzył to na mnie to na mojego brata.
- Aż tak
złe?- zapytał żałośnie.
- No, co
ty!- krzyknął Miharu.- To jest genialne! Ale mistrzu powiedz mi jak ty
zrobiłeś, że oni się na to zgodzili?
Na twarz
fotografa wkradł się delikatny rumieniec.
- A no…
jak byłem raz u nich…- zaczął skrępowany.- To nie było na planie…
Złapałem
się za głowę zasłaniając oczy.
-
Zboczeniec- syknąłem.
Yahiko
pisnął mało elegancko i zamachał wzburzony ramionami, rumieniąc się jeszcze
bardziej.
- Wcale,
że nie podglądałem- zarzekał się.- Ale to była taka piękna scenka, że nie
potrafiłem się powstrzymać.
-
Zboczeniec- powtórzyłem słysząc, że głos, Konan mi wtóruje.
Artysta
jęknął załamany, wywołując chichot moich towarzyszy.
- A
mówiłem żebyś nie wystawiał tego zdjęcia- zaśmiał się cicho Nagato.
- I do
tego ujawniłeś się w takim momencie- byłem pod wrażeniem jego odwagi, albo
głupoty.
- Nie
przypominaj mi- skrzywił się.- Omal mnie nie zamordowali.
Nie
chciałem wiedzieć. I tak już miałem dość. Odsunąłem się z zamiarem obejrzenia
reszty prac, ale niestety już nic innego tak mnie nie zafascynowało. Galeria
została otwarta, przez co do środka weszła masa ludzi. Przechadzałem się bez
celu to tu to tam zatrzymując na chwilę.
Dziwny ten dzień. Mam już go dość. Najpierw to
moje ryczenie a teraz szok wywołany widokiem moich dwóch ukochanych osób…
Bezwiednie
zatrzymałem się przed fotografią kota, tą samą, którą podziwiałem wcześniej.
- Naprawdę
lubisz koty…
Spojrzałem
na intruza, który przeszkadzał mi w moim dochodzeniu do siebie.
- Kocham
je- odparłem.
- Ci dwaj.
Kto to?- zapytał Itachi.
Zerknąłem
na feralną fotografię.
- Sasori i
Deidara- odparłem cicho.- Moi przyszywani bracia.
- Hmmm..-
zamyślił się.- Bracia mówisz? To, dlaczego wyglądałeś jakbyś dostał w żołądek?
- Zdawało
ci się- mruknąłem.
- Taa.. A
tak naprawdę?
- A co mam
powiedzieć?
- Prawdę-
wzruszył ramionami patrząc na mnie intensywnie.
- Jesteś
upierdliwy…
- Nie
przedrzeźniaj Shiki- skrzywił się.- Więc jak?
Westchnąłem
zrezygnowany.
- Sasori
to osoba, którą kocham najbardziej na świecie- rzekłem smutnym głosem.- Nigdy
nie przestanę go kochać. Najpierw to była miłość szalona i namiętna, ale z
czasem tylko braterska. To typ leniwego, ale niezwykle opiekuńczego kota, który
cię zna na wskroś. Deidara zaś to kociak, który cały czas wpada w kłopoty.
Nadal wkurzam się na myśl, że to nie mnie wybrał.
- A teraz,
kto jest kociakiem, którego pragniesz?- zapytał nadal mnie obserwując.
- Sakura-
odparłem uśmiechając się smutno.- Ale ten kociak jest za drogi a mnie na niego
nie stać.
- A może
jeszcze nie spotkałeś odpowiedniego, godnego miłości- rzekł z przekonaniem.-
Albo spotkałeś, ale jeszcze go nie dostrzegasz…
- Co masz
na myśli?- zainteresowałem się.
- Tachi,
Naruto!- u naszego boku pojawił się Sasuke.- Chodźcie, zaraz koncert.
- Co masz
na myśli?- zignorowałem młodszego z braci nadal wpatrując się w Itachiego.
Ten tylko
zachichotał ponuro mijając mnie i łapiąc brata pod ramię.
- Chodź
kocie- powiedział do Sasuke.- Trzeba znaleźć resztę towarzystwa.
Patrzyłem
na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem przez kilka chwil. Dogoniłem ich jak z
resztą ludzi tłoczyli się przy wejściu do hali koncertowej. Cała nasza grupa
stanęła obok przejścia po lewej stronie. Byliśmy dość daleko od sceny, więc
wlepiłem wzrok na telewin.
-
Witajcie!- na scenie pojawili się Konan i Yahiko.
- Mam
nadzieję, że powitacie serdecznie razem z nami lidera zespołu The Gazette,
Kaia!
Publiczność
wrzasnęła zachwycona. Na scenę wszedł wysoki ciemnowłosy chłopak. Szybko
przywitał się z Konan i Yahiko.
- Miło was
wiedzieć- zaczął nawijać a ja miałem ochotę iść spać.
Ziewnąłem
znudzony, przez co dostałem z łokcia od zbulwersowanej Ino. Przewróciłem
oczami. Kilka minut trwało zanim pojawiła się reszta zespołu i zaczęli grać.
Nie rozumiałem zachwytu reszty widzów. Fakt byli oryginalni, muzyka to jeden
wielki mix i tak dalej, ale nie znalazłem nic dla siebie, więc stanie w tym
tłumie przez dwie godziny były istną stratą czasu.
No, może
nie do końca. Kilka utworów było nawet dobrych, alei tak marzyłem już o
powrocie do domu.
Z ulgą
powitałem końcowe podziękowania i tą całą gadkę. Chwila szumu po opuszczeniu
przez zespół sceny i nareszcie mogłem stąd spadać.
- To było
niesamowite!- zachwycał się Sai.
- Ale
czad- wtórował mu Miharu.
- Ruki ma
taki seksowny głos- dołączyła do niech Ino.
- E, tam…
zaraz seksowny- zmarkotniał Sai.
- Warto
było przyjść- przyłączył się do nich Sasuke.
Wzdrygnąłem
się i odsunąłem zanim zapytali mnie o zdanie.
- Naruto!-
podeszła do nas Konan oraz jej chłopcy.- I jak? Podobało się?
- Eee..
Było świetnie- odpowiedziałem automatycznie.
- Tak się
cieszę- uśmiechnęła się zostawiając mnie samego i przyłączając się do rozmowy
tamtych pajaców.
Nagato i
Yahiko prowadzili rozmowę z Itachim na temat wystawy.
Czy tylko ja czuję się
tu nie na miejscu?
- Wasz
samochód- zwrócił mi w pewnym momencie uwagę Nagato.
Szczerze
to tylko ja i oczywiście Ita zwróciliśmy uwagę na to, co mówi, reszta miała nas
delikatnie mówiąc, daleko gdzieś.
- Ej,
stado baranków!- krzyknąłem poirytowany.- Do domu.
Spojrzeli
na mnie wkurzeni.
- Sam
jesteś barankiem- warknęła Ino.
- Właśnie-
przytaknął Sai.
- Nie
wytrzymam- burknąłem.- Ja stąd spadam. Wy jak chcecie.
Odwróciłem
się do nich plecami nie czekając ich reakcji. Czym prędzej wsiadłem do Huumera,
obok mnie wcisnęli się Itachi, Nagato i Yahiko. Zadowolony artysta otworzył
barek, wyciągając butelkę wina. Nie pytająco zdanie rozlał do kieliszków, po
czym nam podał. Delikatny zapach słodkiego wina lekko mnie oszołomił a krwisty
kolor trunku sprawił, że ślinka mi do ust napłynęła. Zamoczyłem usta w winie.
Miało wyrazisty smak winogron przełamanych słodkimi wiśniami.
- Pyszne-
uniosłem lampkę z winę w toaście.
W między
czasie reszta do nas dołączyła a samochód ruszył. Delektowałem się przepysznym
napojem z pod powiek przyglądając się towarzyszom. Zauważyłem, że Ino nie
specjalnie jest zachwycona a Sai popija je automatycznie bez entuzjazmu. Miharu
ostro protestował, kiedy nikt nie chciał go poczęstować alkoholem a kiedy udało
mu się wyłudzić od Konan trochę był zachwycony.
Samochód
zwolnił zatrzymując się przed naszym domem. Wysiedliśmy.
- Jeszcze
raz, dzięki że przyjechaliście- pożegnała nas Konan.
- Nie ma
sprawy- odpowiedział Aru kierując się w stronę domu.- Baju wam!
- Naru,
zdzwonimy się na kawę, prawda?- zapytała nasza śliczna malarka.
- Jasne,
kiedy tylko zechcesz- ucałowałem jej dłoń.
- A
zadzwoń do Sasoriego- wtrącił się Nagato.- Coś tam chciał.
- Ok.
- Cześć,
wam!
- Cześć..
Patrzyliśmy
na odjeżdżający samochód. Zaraz po tym Ino i Sai wywinęli się jakąś pracą
domową, Itachi również się zmył. Zostałem tylko ja i Sasuke.
- Dzięki za mile
spędzony czas- rzekł uśmiechając się niepewnie.
- Nie ma, za co-
wzruszyłem ramionami.
- Jest- zaprzeczył.-
Wyciągnąłeś z domu Itachiego i za to jestem ci ogromnie wdzięczny.
- Szkoda mi go było-
przyznałem.
- Mi też- westchnął.-
Miłość to duży kawałek bagna.
- Heee.. Bagna
mówisz?- uśmiechnąłem się rozbawiony.- Coś w tym jest. Więc ci życzę żebyś w nie
wpadł.
- Osz ty- zamachnął
się na mnie, ale zwinnie uskoczyłem przed jego ciosem.
- Na razie, kociaku-
zmierzwiłem mu włosy, na co prychnął rozdrażniony.
- Spadaj!- znowu się
zamachnął trafiając w powietrze.-Idiota!
Zaśmiałem się
wbiegając do domu. Przez chwilę jeszcze go obserwowałem jak kręci zdegustowany
głową a następnie patrzy w niebo. Sam również zerknąłem ciekawy, co tak
zobaczył, lecz nic nie dostrzegłem. W tym czasie Sasuke poszedł do domu.
W kuchni szybko przygotowałem
sobie kanapki i kawę, po czym udałem się do siebie. Szybki zimny prysznic
pomógł mi ochłonąć a luźne czarne dresy były o niebo wygodniejsze niż moje
wcześniejsze wdzianko.
Złapałem koc, książkę,
telefon, kanapki i już chłodną kawę, po czym wszedłem na balkon. Rozłożyłem się
na hamaku starając się nie oblać.
- Muszę pamiętać by
wstawić tu jakiś stolik- mruknąłem do siebie.
Wybrałem numer
Sasoriego. Po kilku sygnałach zgłosiła się poczta głosowa.
- Tu Sasori. Nie mogę
teraz odebrać, więc zostaw wiadomość po sygnale. Postaram się oddzwonić jak
najszybciej… Piii…
- Hej, braciszku. Ten
twój znajomy… Nagato.. mówił coś by się z tobą skontaktować. Jak coś top dzwoń.
Kocham cię.
Napiłem się kawy
krzywiąc się przy tym. Nie znosiłem jak jest już zimna dla mnie nie miała
smaku, więc odstawiłem kubek. Otworzyłem książkę i kanapką w drugiej dłoni
zacząłem czytać książkę Anne Rice „Pokuta”.
Cóż muszę przyznać, że
głupota nie grzeszę. Nie mogłem czytać zbyt długo, bo moja jazgrze
energooszczędna żarówka zaszła sobie za horyzont. Poirytowany znowu wybrałem
numer Sasoriego. Odebrał tym razem po drugim sygnale.
- Hej- przywitał się
radośnie.- Miałem właśnie do ciebie dzwonić.
- Ta już to widzę-
burknąłem.
- Naprawdę- udał
oburzonego.- No, ale opowiadaj. Jak ci minął dzionek?
- Ujdzie..
- Ujdzie?! Nie, no!
- Nawiasem mówiąc,
Yahiko to zboczeniec.
- CO?!- wykrzyknął
zaskoczony.- Co ty gadasz? Jak to?
- Chodzi mi o to wasze
zdjęcie…
- Jakie zdjęcie?-
przerwał zdezorientowany.
- To w łóżku z Dii.
- Cholera! Gnojek miał
je wykasować!
Odsunąłem od siebie
delikatnie telefon by nie ogłuchnąć.
- Spokojnie- zacząłem
go uciszać.
- Di dostanie
histerii- zaczął narzekać.
Zachichotałem
mimowolnie.
- Tu nie ma się, z
czego śmiać!- warknął.
- Wybacz- starałem się
uspokoić.- Po co miałem dzwonić?
- A! Prawie o tym
zapomniałem!
- Głupek…
- Bez takich- oburzył
się.- Wiesz ja i Di stęskniliśmy się. I to bardzo.
- No i?- ponagliłem.
- Postanowiliśmy cię
odwiedzić…
Zaniemówiłem.
Przykryłem dłonią oczy starając się powstrzymać łzy wzruszenia.
- Naru? Jesteś tam?
- Nom- uśmiechnąłem
się.
- I jak ci się podoba
nasz pomysł?- słyszałem w jego głosie niepewność.
- Powiem mamie żeby
naszykowała dla was pokój.
- Nie chcemy…
- Chyba nie odmówisz?
- Za nic.
- Więc kiedy?
- Co kiedy?- zapytał
głupawo.
- Kiedy do mnie przyjedziecie?
- Jeszcze w tym
tygodniu wylądujemy u ciebie w łóżeczku na całą noc- powiedział tak poważnie,
że na chwilę brakło mi oddechu.
Zacząłem się śmiać.
- Ej, no! Co cię znowu
śmieszy?
- Kocham cię-
wyznałem, a mój śmiech zamienił się w szloch.
- Naru? Co się dzieje?
Lisku?
- To nic- otarłem
policzki.- Nie mogę się doczekać.
- My też. Ech! Musze
kończyć. Kim się niecierpliwi.
- Ucałuj ode mnie Deidare.
- Z przyjemnością. Do
wiedzenia, kochanie.
- Pa, braciszku.
Rozłączył się. Czułem
jak moje serce bije szalonym rytmem.
Przyjeżdżają…
- Łłłaaaa!- wrzasnąłem
wyskakując z hamaka.
Książka spadła byle
jak z moich kolan, koc bezwładnie opadł na ziemię a kubek potoczył się spadając
z balkonu. Ja jednak tym się nie przejąłem tańcząc coś na kształt tańca
radości. Wpadłem do pokoju robiąc salto w powietrzu, szybko złapałem równowagę
i już wirowałem niczym bąk. Istny obłęd.
Zziajany opadłem na
łóżko.
- Nie mogę się
doczekać!- wrzasnąłem ile sił w płucach.
Zadowolony
ułożyłem się na poduszce, cały czas się szczerząc jak opętany.
Przyjeżdżają…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz