wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 10

10. Sekrety z dna serca


Biegłem ponurą ulicą oświetloną lichym światłem z latarni. Biegłem ile tylko sił w nogach. Mój przerywany oddech przecinał powietrze.Bałem się. Tak potwornie się bałem.
Za mną słyszałem czyjeś kroki. Równie szybkie jak moje.
- Szybciej, Naru!
Krzyczy ten ktoś ponaglając mnie. Przyśpieszam bardziej, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Aaaaa!!!- przeraźliwy wrzask przecina ciszę.
Zamarłem. Moje stopy wrosły w ziemię. Powoli w zwolnionym tempie odwracam się i słyszę.
- Uciekaj, Naru! Uciekaj…

Przerażony otwieram szeroko oczy. Spanikowany rozglądam się powoli rozpoznając pokój w którym spałem. Jasne promienie słońca śmiało zaglądają przez okno a moje serce nadal wali jak oszalałe. Nagle ruch. Moje ciało się spina jak do ucieczki. Czyjaś ciepła dłoń przesuwa się po moim brzuchu. Powracają wspomnienia minionego dnia.
- To tylko sen- ciche słowa ulatują z moich ust.
Zerkam na postać obok mnie. Długie malinowe włosy splątane leżały na poduszce a ich właściciel marszczył delikatnie nos.
Ren.
Uspokajam oddech a strzępki koszmaru ulatują.
Boże tak dawno o tym nie śniłem. Nadal taki realny.
Po moim policzku spłynęła łza. Wstrząśnięty uniosłem dłoń do ust i ją przygryzłem. Chwila słabości minęła. Zerkam na mojego towarzysza, nadal smacznie śpi, więc powoli wstaje tak, by go nie obudzić. Nic nie robiąc sobie z własnej nagości przeszedłem na środek pokoju, rozejrzałem się ciekawie. Wczoraj nie miałem na to czasu. Łóżko, naprzeciw którego wisiał ścienny telewizor, ława, dwa skórzane fotele, miękki szary dywan i obraz przedstawiający morze, który świetnie pasował do ścian koloru szkarłatu. Mój wzrok zatrzymał się przy drzwiach nie tych do pokoju tylko innych. Podszedłem powoli, by je otworzyć. Zajrzałem a moim oczom ukazała się przestronna łazienka. Wanna, a może jacuzzi i duża kabina prysznicowa. Kafelki koloru ciepłego różu oraz lustro na całą ścianę świetnie pobudzało wyobraźnię, ale nie miałem ochoty na figle. Czym prędzej wszedłem pod prysznic, puszczając lodowatą wodę. Zagryzłem wargi by nie jęknąć. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórką. Oparłem czoło o zimne kafelki starając się zapomnieć o tym śnie. Gdy tylko ochłonąłem na tyle by obrazy w mojej głowie przypominały strzępki mgły zacząłem szukać jakiegoś żelu.
Kiedy mi się udało otworzyłem go a do moich nozdrzy wdarł się nieprzyjemny zapach krwi. Wstrząśnięty upuściłem butelkę a zapach zelżał. Rozpoznałem na opakowaniu niewinny napis: Cynamon. Powstrzymałem odruch wymiotny. Nie znosiłem tego zapachu.
Szczerze wolałbym mieć styczność z prawdziwą krwią niż z tym ustrojstwem, przynajmniej tak nie reagowałem. Cynamon jego zapach powodował nieprzyjemne wspomnienia, o których chciałem zapomnieć.
Zapach mojego przyjaciela..
Czym prędzej wyskoczyłem z kabiny łapiąc za ręcznik i osuszając ciało. Wycierając włosy weszłem do pokoju rejestrując to, że Ren nadal smacznie śpi. Przysiadłem na łóżku i zakryłem twarz dłońmi.
Dlaczego akurat teraz? Tak dawno o tym nie myślałem. Co takiego zrobiłem, że akurat teraz przypominasz mi o sobie, mój przyjacielu?
Warknąłem zły na siebie. Dwa lata nie wspominałem tego feralnego dnia. Nie rozmawiałem o nim, unikałem tematu. To była przeszłość. Bardzo bolesna zresztą, więc nie umieszczałem jej w swoim życiorysie. Mówiłem tylko, że był okres wielkiego buntu. Ale nikt dokładnie nie wiem jak on wyglądał, no może tylko Saso coś wiedział więcej. Chciałem to wymazać z pamięci. Zdjęcia spoczywały zamknięte w pudełku a wspomnienia głęboko na dnie duszy, tylko ta blizna, która szpeciła mi plecy znała całą prawdę.
Zdenerwowany się ubrałem.
- Muszę się napić.
Zerknąłem na Rena. Nadal spał. Znalazłem jakąś kartkę i długopis.
Naprawdę udany wieczór. Jesteś niesamowity. Wybacz, że Cię zostawiłem, ale niestety obowiązki wzywają. To mój numer jak chcesz zadzwoń. Xxx xx xx xx               
  Naru..
Nie oglądając się za siebie wszedłem. Schodząc po schodach usłyszałem jakiś grany utwór. Ze zdziwieniem rozpoznałem wokal Jimiego Hendrixa.
Blues w takim klubie? A myślałem, że tylko Jiraya słucha tego gościa.
Osobiście wole B.B.Kinga, bo gra na gitarze i wiele się nauczyłem go słuchając. Sala już była posprzątana, parkiet mył właśnie Orochimaru poruszając się w takt muzyki. Chwilę tak stałem przyglądając się mu. Zacząłem się zastanawiać ile może mieć lat.
- O, Naruto- spostrzegł mnie.
- Pamiętasz?
- No, oczywiście- uśmiechnął się i podszedł.- Mam dobrą pamięć do twarzy i imion. Jak się spało?
- Dobrze- odparłem smętnie.
- Ale??
- Następnym razem poproszę pokój, gdzie w łazience nie ma żelu o zapachu cynamonu- wykrzywiłem delikatnie usta w parodii uśmiechu.- Nie znoszę go.
- Hmmm- zamyślił się.- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha- drgnąłem.- Spokojnie. Czy coś się stało?
- Nie nic- skłamałem a on nadal uparcie się we mnie wpatrywał.
Cisza się przedłużała. Nerwowo przełknąłem ślinę.
- Wiesz- zaczął siadając na jednym z krzeseł obok baru.- Wiem, że się dopiero, co poznaliśmy i tak dalej. Ale.. Hmmm… nie urodziłem się wczoraj. Ludzie potrzebują się wygadać. Czasami łatwiej jest powiedzieć o dręczących nas problemach komuś, kogo dopiero, co poznaliśmy.
Nadal milczałem a on się we mnie wpatrywał.
- Przynajmniej spróbuj- zachęcił.
Zwariował czy co? Nie chce o tym gadać. A na pewno nie z nim! I nie z Saso… Z nikim… chce zapomnieć. Nie wspominać..
- Kiedy byłem młody poznałem pewną dziewczyną- usłyszałem jak mówi cicho.- Zakochałem się w niej sam nie wiem, kiedy. Była nieznośna, uparta i niestety wpatrzona w kogoś innego, a na dodatek mój najlepszy przyjaciel się w niej podkochiwał. Starałem się jak mogłem nie pokazać tego, co czuję, wmawiając sobie, że wszystko się ułoży. Myliłem się. Pewnego dnia dowiedziałem się, że wyjeżdża. Upiłem się. Wracając nad ranem przysiadłem na jednej z ławek obok mojego bloku. Nawet nie zauważyłem, że ktoś się do mnie przysiadł. Słowa same popłynęły z moich ust. Tak po prostu… ból złagodniał a ja odzyskiwałem spokój. Heeee… Ale wiesz co było w tym wszystkim najdziwniejsze?- zerknął na mnie.- To była ONA. Spanikowałem, kiedy mój zamroczony alkoholem umysł ją rozpoznał. Siedziała obok mnie i płakała, a z każdą jej łzą moje serce rozpadało się na miliony kawałków. Wyjechała.
Wstał, podszedł do lodówki wyciągając jakąś butelkę, dwie szklanki i nalał do nich białego płynu. Podał jedną mi. Alkohol.
- Nie wiedziałem jaj wiele lat- ciągnął smutno.- A ja nadal ją kochałem. Po studiach zacząłem rozkręcać interes. Było ciężko wejść na ten rynek, ale mi się udało. Teraz mam kilka barów, które cieszą się popularnością, ale ja nie o tym… Pewnego dnia wróciła. Jeszcze piękniejsza niż kiedyś. Przyszła do mnie, tak po prostu i zaczęła opowiadać jak to cudownie jej się żyło, jakiego ma świetnego synka. Słuchałem i milczałem. Przychodziła tak codziennie. Zacząłem wypatrywać tych kilka chwil z nią. Moja miłość ożyła. Haha. Tak to opowieść z happy endem. Tsunade jest dziś moją żoną a nasze pociechy zdobywają świat.
Zamilkł. Dziwnie się czułem słuchając tej historii. Orochimaru musiał należeć do rozgadanych osób. Dopiłem alkohol a on mi dolał. Milczał.
Może ma rację. Może rozmowa jest wyjściem z tej sytuacji. Aaaaa… nie możliwe. Jak rozmawiałem z Saso to nic nie dało. Nie czułem ulgi! Tylko złość, nienawiść i pragnienie zemsty. Na co on czeka? Myśli, że się przednim otworzę? Wolne żarty!
Piłem i czułem jak alkohol rozgrzewa moje ciało. Strach przed wydarzeniami z przeszłości zelżał. Zdziwiony zamrugałem kilka razy. W myślach odtwarzałem całe zdarzenie z przed kilku lat, ale już nie uciekałem. Otarłem policzek a moje oczy otwarły się szerzej.
Łzy? Ale kiedy?
Nie czułem zażenowania, kiedy mi się tak przyglądał. Cierpliwie czekał.
- Jesteś nie możliwy- uśmiechnąłem się delikatnie.
- Potrafię być cierpliwy- przyznał.- Wyduś to z siebie. Nie żyj w ciągłym strachu przed wspomnieniami.
On ma rację. Żyję w strachu, że mi się to przypomni a ja nie będę wiedział, co robić i jak zareagować.
Jeszcze chwilę się wahałem. Widziałem przyjazny uśmiech na jego ustach a w oczach akceptację. On mnie nie osądzał czekając na moją historię. Jakbym wyszedł nie obraziłby się. Po prostu mi zaufał. Wziąłem głęboki oddech.
Zaufać?
- Miało to miejsce jak miałem 12 lat- zdecydowałem się stawić czoła potworowi.- Niby nic nieznaczący okres w życiu. Zaprzyjaźniłem się z takim jednym chłopakiem…
Moje serce biło gwałtownie pompując krew. Ręce zaczęły się pocić, ale kontynuowałem. Zaufałem.
- Miał na imię Oscar. Mój sąsiad, który się mną zaopiekował- słowa same zaczęły się sączyć z moich ust.- Był dla mnie podporą w nowym kraju, nowej szkole. Szybko znaleźliśmy wspólny język, choć był starszy. To on nauczył mnie jak się bronić i atakować. Kiedy moi rodzice się zeszli to on mnie pocieszał, znosił moje humory. I to on dał mi przepustkę do świata dorosłych. Narkotyki, alkohol, bójki i sex. To stało się codziennością. Miałem gdzieś rodzinę, liczyli się tylko nowi kumple. Podczas jednego ze spacerów po mało przyjemnej dzielnicy zaczepili nas jacyś goście. No, ale co to za wyzwanie dla dwóch nastolatków pod wpływem, którym się wydaje, że są niepokonani- zaśmiałem się gorzko.- Nawiązała się bójka. Szybko się przekonaliśmy, że coś jest nie tak. Mieli noże. Jeden z nich ciął Olivera po ramieniu. Zaczęliśmy uciekać…. –„Szybciej, Naru!”- ...dogonili nas… „-Aaaaaaa!!”- ... pamiętam krzyk przyjaciela. Kiedy się obejrzałem stali nad nim. Był zakrwawiony. Twarz, ręce, tułów…- „Uciekaj, Naru! Uciekaj!”- …kazał mi uciekać. Potknąłem się. Jeden z nich do mnie doskoczył i kiedy próbowałem wstać zranił mnie w plecy. Lepka krew popłynęła po mojej skórze. Czułem tylko ten zapach! Cynamon… krew … Olivier zawsze pachnął cynamonem, uważałem zawsze, że tak przyjemnie pachnie, ale wtedy mnie zemdliło…-„Na co czekasz, głupku?! Uciekaj do cholery!”- … Wyrwał nóż jednemu z atakujących i sam się na nich rzucił. Było, coraz więcej krwi…- „Naruto! Błagam, uciekaj”- ... Uciekłem. Zostawiłem go samego! Usłyszałem jak jeszcze krzyczy: Za przyjaciół się umiera!
Poczułem ból w kolanach. W którym momencie się osunąłem z krzesła nie wiem. Orochimaru przytulał mnie do siebie i kołysał próbując uspokoić. Zdławiłem szloch, choć łzy zalewały mi twarz. Ale nie potrafiłem przestać mówić, tak jakby przeszłość chciała o sobie opowiedzieć.
- Zostawiłem go… wparowałem do domu jakby mnie sam diabeł gonił. Nie tłumacząc niczego mamie zamknąłem się w pokoju. Słyszałem jego krzyk. Pełen przekonania…-„ Za przyjaciół się umiera! Debile”-… następnego dnia dowiedziałem się, że nie żyje a razem z nim jeden z tych typków. Zacząłem coraz więcej brać, by tylko o tym nie myśleć. Wpadłem w ciąg. Zaczepiałem ludzi prowokując ich do bitki, ale jak na złość nikt nie chciał mi przyłożyć. Szalałem. Aż pewnego dnia mama powiedziała, że mam popilnować rodzeństwa. Wściekłam się. Zostawili mnie z dzieciakami samego. Nie miałem ani prochów ani alkoholu. Tylko kilka papierosów. Usiadłem przed telewizorem i olałem sobie te dwójkę. Wtedy zdarzył się wypadek…- urwałem wstrząśnięty dreszczem.- Kloe… Boże nadal nie wiem, jakim cudem ona dostała w swoje rączki te tabletki. Kiedy Aru mnie zawołał… tyle pustych opakowań. Przeraziłem się. Jakimś sposobem do niej podbiegłem. Pamiętam jak przez mgłę, jak włożyłem jej do ust palce, by spowodować wymioty. Za wszelką cenę nie pozwoliłem jej zasnąć. W szpitali lekarz powiedział mi, że uratowałem jej życie.
Zamilkłem nadal mając przed oczami pogrążoną w śnie Klo podłączoną do masy aparatury. Zerknąłem na Orochimaru. Klęczał nadal obok mnie delikatnie obejmując. W jego spojrzeniu widziałem przerażenie i szok.
- Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że i ja mogę kogoś uratować- mój głoś ścichł do szeptu.- Że właśnie to uczyniłem. Postanowiłem żyć. Nie dążyłem do samo zagłady. Odwyk był trudny, ale jakoś mi się udało.
Wtuliłem się w niego. Było mi tak dobrze. O dziwo czułem się lepiej. Ból w klatce piersiowej prawie zniknął. Nie odważyłbym się porozmawiać z kimś innym. Nie potrafiłbym się otworzyć tak jak teraz. Działanie alkoholu miało na pewno tu duże znaczenie, ale coś jeszcze. Ten brunet sprawił, że czułem się bezpiecznie, jak nigdy dotąd. Nawet Sasorirmu się to nie udało. Zagryzłem wargi szukając pocieszenie.
- Nie wiem, co powiedzieć- rzekł drżącym głosem.- Jak cię pocieszyć?
- Nie musisz- zaprzeczyłem powstrzymując łzy.- Już się nie boje.
Uśmiechnął się. Zapragnąłem go pocałować. Ująłem jego twarz w dłonie. Delikatnie opuszkami palców poznawałem rysy jego twarzy. Przybliżyłem się i musnąłem jego wargi. Pozwolił mi na to, po czym się odsunął.
- Twoja żona to szczęściara- mruknąłem niezadowolony.
- Nie to ja jestem szczęściarzem, że ją mam- odparł, wstając pociągnął mnie do pionu.
Patrzyliśmy przez chwilę sobie w oczy. Po jego ustach błąkał się uśmiech, który niepewnie odwzajemniłem. Fala ulgi zalała moje ciało powodując, że straciłem równowagę. Podtrzymał mnie.
- Byłby z ciebie niezły psycholog- rzuciłem.
Zaśmiał się.
- Z wykształcenia jestem- przyznał.- Lubię pomagać innym.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ten facet jest niesamowity. Taki inny.
Cichy sygnał mojego telefony wyrwał mnie z zadumy.
- Tak?- odebrałem.
- Hej, tu Konan- usłyszałem.- Chciałem wiedzieć czy nic ci nie jest.
- Wszystko w porzątku- zapewniłem.- Jak nigdy dotąd.
- Naprawdę?- dopytywał się.
- Tak. Konan, przepraszam…
- Nie musisz- przerwała mi.- Nawet nie wiesz, jaką czuję ulgę, że jesteś cały. I przepraszam, że tak późno dzwonie, ale musiałam pierwsze do Deidary zadzwonić, żeby mi podał twój numer.
- Nie przejmuj się.
- Naru?
- Hym?
- Mam nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj- szepnęła.
Wystawa. Kurczę zapomniałem. Potargałem zażenowany włosy.
- Oczywiście, że przyjdę- zapewniłem.
- To przyślę samochód na 13.
- Nie musisz- zaprotestowałem.
- Naruto! Ja chce.
- No dobra- zgodziłem się niechętnie.
- Do zobaczenia.
- No, pa.
Orochimaru w tym czasie zdążył posprzątać. Chwilę jeszcze zajęło mi uregulowanie rachunku i mogłem wracać do domu.
- Wpadnij jeszcze- zachęcał.
- Na pewno nie raz tu zajrzę- zapewniłem i wyszedłem na ulicę.
Powoli powlokłem się na stacje. Nadal byłem otępiony alkoholem i ujawnieniem mojego sekretu. Dziwnie się z tym czułem. Okazało się, że pociąg niedługo będzie, więc cierpliwie czekałem. Zauważyłem, że kilka dziewczyn przygląda mi się ciekawie, ale je zignorowałem na ile się dało. Ich chichot niesamowicie mnie wkurzał. Znowu przeciągnąłem dłonią po włosach powodując u dziewczyn falę szeptów.
- Co za idiotki- syknąłem.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy pojawił się na peronie mój pociąg. Wsiadłem do niego, czym prędzej i ze zgorszeniem odkryłem, że te panienki też nim jadą. Zrezygnowany usiadłem na jednym z krzeseł.
- Cześć, przystojniaku- jedna z dziewczyn podeszła do mnie z uśmiechem na ustach.
Nie odpowiedziałem, ledwo na nią spojrzałem.
- Może masz ochotę się zabawić?- zapytała uwodzicielskim głosem.
Wzdrygnęła się kiedy na nią spojrzałem.
- Odczep się- warknąłem nie miło.
- Dziwak- mruknęła oddalając się.
Nie przejąłem się tym. Chciałem, czym prędzej być w domu. Z ulgą przywitałem głos oznajmiający mój przystanek. Przeszedłem obok rozchichotanego towarzystwa. Któraś z dziewczyn klepnęła mnie w tyłek, zerknąłem na nią.
- Podobało się?- rzuciłem przez ramię z drwiną.
Opuściłem przedział nie czekając na reakcję. Wolnym krokiem szedłem znajomą już mi okolicą. Patrzyłem pod nogi myśląc o Orochimaru. Okazał się lekarstwem na dręczące mnie od dawna koszmary.
- Szkoda, że już ma swoją połówkę- mruknąłem.
Minąłem dom Ino i już byłem na schodach u siebie. Otworzyłem drzwi. Powitały mnie śmiechy oraz pisk Kloe. Na moje usta bezwiednie wdarł się ciepły uśmiech. Nareszcie w domu. Zajrzałem do salonu. Moja rodzinka bawiła się w najlepsze grając w monopol.
- Naru!- pisnęła Kloe gdy mnie tylko zobaczyła.
Mały huragan, czym prędzej do mnie podbiegł i rzucił na szyję, dusząc.
- Udusisz mnie- wydusiłem.
Popatrzyła na mnie oburzona, ale posłusznie poluzowała chwyt.
- Cześć, synku- zawołała mama uśmiechając się promiennie.- Gdzie byłeś?
- Heee?- wyrwało mi się.
- Była tu Ino i Sasuke. Pytali o ciebie- wyjaśniła.
- Aha.
- Coś się stało?- zmartwiła się.
- Nie nic- zaprotestowałem.- Naprawdę nic się nie stało.
Zerknąłem na zegarek 11:47.
- Zaraz wychodzę- oznajmiłem.
- Nie, no- zapiszczała niezadowolona siostrzyczka.- Myślałam, że pobędziesz trochę z nami.
- Wybacz- zrobiło mi się przykro.- Następnym razem. Miharu, pozwól na słowo.
Brat z ociąganiem wstał z kanapy, na której do tej pory wisiał. Poszedł za mną do mojego pokoju.
- Czego?- warknął, przyglądając się jak próbuje się wyplątać z ochraniacza.
- Masz ochotę na wypad na miasto?
Jego oczy szerzej się otworzyły w niemym szoku. Rzadko gdzieś go zabierałem.
- No jasne!- zawołał.
- Więc 12:50 przed naszym domem- powiedziałem z ulgą masując przedramię uwolnione od gadżetu.- Ubierz się jakoś normalnie, ale na luzie. To wystawa.
Zasalutował uradowany.
- Braciszku?
- Tak?- zerknąłem na niego ciekawie.
- Jesteś najlepszy- krzyknął i już go nie było.
- Wariat- mruknąłem pod nosem, uśmiechając się ciepło.
Pośpieszyłem się przebrać. Czarne biodrówki i czarna gładka koszula do tego ciemno niebieski krawat oraz pasek. Przegub jednej ręki ozdobił mi srebrny zegarek a drugi rzemyk. Jeszcze czarne pantofle i gotowe. Po chwili wahania założyłem też czarną marynarkę, oczy podkreśliłem kredką, włosy ułożyłem przy pomocy żelu. Jeszcze tylko troszkę spryskałem się FM Luxury, które dostałem od taty na gwiazdkę. Nieczęsto je używałem, były przeznaczone na lepsze okazję.
Jeszcze w pokoju złapałem telefon, portfel oraz bilety i już biegłem na dół.
- Wychodzę- rzuciłem nie zatrzymując się.
Na dworze ochłonąłem. Niepewnie spojrzałem na dom Sasuke, po czym podszedłem do niego.
- Jasny gwint- marudziłem cicho.- Jak ja mam przeprosić?
Nie dając sobie czasu na panikę nacisnąłem dzwonek.
Oby nikogo nie było. Oby nikogo… Kurczę! O czym ja myślę! Odwagi.
Ale odwaga mnie opuściła w chwili, kiedy otworzyły się drzwi a ja zobaczyłem mojego kolegę z klasy.
- C-cześć- zająknąłem się.
- Hej- odpowiedział markotnie.- Wejdź.
Przyjrzałem mu się zaciekawiony. Był ubrany w czarny dres stanowczo dla niego za duży i powyciąganą bluzę. Pod oczami widniały sińce a usta, co rusz otwierały się ziewając.
Weszliśmy do salonu, w którym o dziwo zobaczyłem Ino i Saia cicho rozmawiających.
- Cześć wam- rzuciłem.
Dziewczyna podskoczyła słysząc mój głos. Chwilę trwało zanim otrząsnęła się z zaskoczenia.
- Naruto!- rzuciła się w moją stronę.
Przytuliłem ją a jakżeby inaczej. Staliśmy tak milka sekund.
- Naru, tak bardzo przepraszam- mówiła łamiącym się głosem w moją szyje.- Naprawdę nie chcieliśmy cię zranić.
- Cii, już dobrze- uspokoiłem ją.- Po prostu nie potrafię się przełamać, ale się postaram.
- Naruto…
Spojrzałem na Sasuke i Saia, którzy ponuro patrzyli w swoje stopy.
- Ej, no!- zawołałem siląc się na wesoły ton.- Głowa do góry. Życie jest zbyt piękne, by przeżyć je na wyrzutach sumienia.
Uchiha drgnął posyłając mi gniewne spojrzenie.
- To ja was muszę przeprosić- potarłem zażenowany czoło.- Widzicie jest mi ciężko. Jeśli uda się mi z wami zaprzyjaźnić to będzie to przyjaźń do końca. Tylko taką uznaje.
- Przyjaźnie się zaczynają i kończą- mruknął ponuro Sasuke.- Możemy liczyć, że przetrwają, ale często kończą się podłożeniem świni.
Uśmiechnąłem się. Maił rację, ale dla mnie to nie była by wtedy przyjaźń.
- Prawdziwa przyjaźń naprawdę jest do końca- powiedziałem z całym przekonaniem, jakie czułem.
- Taa- prychał Uchiha.- I myślisz, że ci przyjaciele, co ich zostawiłeś tam daleko nadal tak uważają? Na początku potęsknią a później przestaną. Zapomną.
Miałem ochotę go strzelić w pysk. Tak porządnie. Zacisnąłem pięści.
- Nic o nich nie wiesz- syknąłem.- Oni już dowiedli swojej lojalności.
- Co ratując ci życie?- zadrwił.
- A żebyś wiedział- warknąłem.- Ciekawe czy ciebie by było na to stać.
- Przestańcie natychmiast- krzyknęła oburzona Ino.- Postarajcie się dojść do porozumienia.
- Ok.- zgodziłam się nie chętnie.- Zapraszam was na wystawę.
- He?
Spojrzeli na mnie zdziwieni nagłą zmianą tematu.
- Konan ma dziś wystawę swoich prac- tłumaczyłem.- Dała mi bilety. Chciałbym żebyście zemną poszli. Ten tego… To w ramach przeprosin…
Czułem na twarzy gorąco, co mnie jeszcze bardziej wkurzało, miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy.
- Wystawę?- dopytywała się Yamanaka.
- Tak- przytaknąłem.- I koncert jakiś Gazette..
- The Gazette?!- wykrzyknął do tej pory milczący Sai.- Naprawdę nas zapraszasz?
- Tak.
Niespodziewanie podskoczył i zaczął tańczyć jakiś taniec radości.
- Super! O której mam być?
- O 13 jest samochód.
- Cooo??- jęknął.- Nie zdążę do domu by się przebrać a co mówić o powrocie.
Zrezygnowany usiadł z powrotem na kanapie.
- Pożyczę ci ciuchy- zaproponowałem, ale w tej samej sekundzie zrozumiałem swój błąd.
Sai był ode mnie szczuplejszy. Wyglądałby mało elegancko w moich ubraniach.
- Raczej ja- rzekł Sasuke.
Pewnie pomyślał o tym samym.
- Mamy niecałą godzinę- zawołała Ino, wychodząc.- Ja lecę do domu jakoś się ogarnąć.
Chłopaki spojrzeli po sobie i też, czym prędzej pobiegli na górę, zostawiając mnie samego.
Po kilku minutach nudy postanowiłem odwiedzić, Itachiego, o ile jest u siebie. Trafiłem bez trudu. Zapukałem.
- Zjeżdżaj!- odpowiedział rozdrażniony.
Biorąc to za pozwolenie nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju. Panowała tam egipskie ciemności, więc włączyłem światło. Gdy tylko to zdobiłem dostałem książką prosto w brzuch, co pozbawiło mnie oddechu. Jęknąłem zaskoczony.
- Naruto?- spytał zdziwiony, Itachi.
- Żyję- odparłem łapiąc oddech.
Zauważyłem, że siedzi na ziemi miedzy oknem a łóżkiem. Tylko jego głowa troszkę wystawała patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Co tutaj robisz?- zapytał.
- Odwiedzam cię- podszedłem i usiadłem na łóżku.
Poczułem jak materac się ugina, kiedy wszedł na łóżko i jak małe dziecko przytulił do mojego boku.
- Boli?- dotknął delikatnie mojego brzucha.
- Bywało gorzej. A co u ciebie?
- A nie widać?- zatoczył bezradnie dłonią dookoła.- Nawet nie zadzwoniła. Nie protestowała, kiedy mówiłem, że powinniśmy się rozstać. Po prostu wyszła.
Pogładziłem go po włosach.
- Biedactwo.
Szybkim ruchem wytarł łzy próbujące zwilżyć mu policzki.
- Masz ochotę wyjść?- zapytałem cicho.
- Niby gdzie?- burknął.- Odwołałem nawet swój występ w klubie. Nie mam na nic ochoty.
- Więc wolisz opłakiwać przeszłość.
Jęknął zły przewracając się na plecy.
- Wstawaj- rozkazałem.- Trzeba cię doprowadzić do porządku.
Szarpnąłem go za rękę. Z ociąganiem mnie posłuchał.
- Śmierdzisz- zatkałem sobie demonstracyjnie nos.- Idź weź prysznic a ja ci ciuchów poszukam. Tylko szybko.
Niechętnie poczłapał do łazienki wcześniej pokazując mi garderobę. Z ciekawością rozejrzałem się po równiutko poukładanych ubraniach. Odnalazłem wśród wieszaków ciemny metalicznie połyskujący garnitur oraz ciemnofioletową koszulę. Zadowolony ułożyłem zdobycz na łóżku.
Postanowiłem w między czasie zajrzeć do chłopaków.
- Sasukę?!- zawołałem będąc na korytarzu.
- Tak?- stanął w drzwiach do łazienki.
Szybko oceniłem jego wygląd. Dopasowane spodnie w głębokim czarnym odcieniu i standardowa biała koszula nieźle na nim leżały. Zakładał właśnie prosty szary krawat.
- Wyglądasz jakbyś szedł na pogrzeb- oceniłem.
Wzdrygnął się speszony. Jego palce niezdecydowanie zacisnęły się na kawałku materiału. Westchnąłem.
- Zostaw krawat w spokoju- strofowałem go.
Podszedłem i ściągnąłem mu go. Odpiąłem też dwa górne guziki, przy czym szarpnął się do tyłu prawie tracąc równowagę. Zdecydowanie postawiłem mu kołnierzyk, po czym zacząłem układać włosy. Szybko byle jak, aby nadać im wygląd rozwianych przez wiatr. Z łazienki wziąłem lakier do włosów i nie żałując go spryskałem jego włosy.
Cofnąłem się odrobinę i krytycznie przyjrzałem. Szybkie poprawki.
- Jest super- zawyrokowałem zadowolony.
Otworzył powoli oczy, które były do tej pory zamknięte. Uniósł rękę do góry z zamiarem dotknięcia mojego arcydzieła. Złapałem go zanim to zrobił. Spiął się nieznacznie.
- Nie dotykaj- pogroziłem mu palcem.- A gdzie Sai?
- Sai!- wydarł się młody Uchiha przez co omal nie ogłuchłem.
- Idę!
Na korytarzu pojawił się Sai we własnej osobie. Musze przyznać, że wyglądał świetnie. Ciemnogranatowy garnitur świetnie na nim leżał a koszula koloru lawendy rozpięta u góry uzupełniała całość.
- Nie mogłem dobrać krawata- pożalił się.- I buty trochę przy małe.
- Nie potrzebny. Jaki masz numer buta?
- 28.5- odpowiedział.
- Itachi takie nosi- stracił Sasuke.
Uśmiechnąłem się wszedłem do pokoju starszego z braci. Ita był w trakcie przebierania, ale nic sobie z tego nie zrobiłem.
- Itachi, gdzie masz buty?- zapytałem.
- Na dolnej półce- odpowiedział obojętnie.
Ukucnąłem by przejrzeć zawartość. Mile zaskoczony odkryłem porządnie ułożone kilkanaście par butów w tym kilka wyjściowych. Wyjąłem dwie pary eleganckich czarnych, lśniących pantofli. Może czymś się różniły, ale nie byłem na tyle wtajemniczony by tego dochodzić.
Sasi i Sasuke stali mało inteligentnie otwierając usta w drzwiach pokoju, nachalnie wpatrując się to we mnie to w Itę.
- Te będą pasować- rzuciłem buty Saiowi.
Ten zręcznie je złapał. Spojrzałem na Itachiego. Zaczesał włosy do tyłu pozwalając im swobodnie opadać na plecy.
- Jestem gotowy- nadął policzki.
Zauważyłem, że miał na sobie białą koszulę zamiast fioletowej. Zmarszczyłem niezadowolony brwi, ale nie zamierzałem nic mówić. Razem zeszliśmy na dół a następnie opuściliśmy dom.
- Dzięki- mruknął w moją stronę młodszy z braci, kiedy obok niego przechodziłem.
Zauważyłem, że Miharu już na nas czeka szczerząc się zadowolony. Jako ostatnia dołączyła do nas Ino. Uśmiechem pochwaliłem jaj strój, białą zwiewną sukienką przepasaną w tali czarnym paskiem, czarny żakiet i delikatne sandałki na płaskim obcasie.
Zerknąłem na zegarek 12:55. Rozejrzałem się po okolicy, dzięki czemu zauważyłem jadącego w naszym kierunku Huumera H2. Ja i Aru mieliśmy okazję już takim jeździć odkąd tacie się powodzi w interesach, więc ciekawie przypatrywałem się minom reszty towarzystwa. Nie potrafiłem ukryć szerokiego uśmiechu, kiedy Ino zaczęła się teatralnie wachlować a Sai i Sasuke zgodnie zaczęli wychwalać zalety takich znajomości. Tylko Itachi stał zatopiony we własnych myślach.
Kiedy samochód zatrzymał się obok krawężnika towarzystwo umilkło. Podeszłem do kierowcy. Był to mężczyzna w średnim wieku.
- Dzień dobry- przywitałem się pokazując bilety.- Ja i moi znajomi właśnie na pana czekaliśmy.
- Dzień dobry- odpowiedział z uprzejmym uśmiechem na ustach.- Pan Yahiko oczekuje już państwa. Proszę wsiadać.
Zdziwiony tylko wzruszyłem ramionami. Jako pierwszy wsiadłem do samochodu siadając wygodnie na środku. Obok mnie opadł na siedzenie Itachi a z drugiej strony Ino, reszta usiadła po bokach. Mój wzrok padł na minibarek. Nie zwracając na nikogo uwagi otworzyłem jedną z znajdujących się tam butelek brandy. Piłem już kiedyś ten trunek i muszę przyznać, że bardzo mi smakował. Nalałem sobie szklaneczkę, po czym wypiłem duszkiem.
- Nie pij więcej- ostrzegł mnie brat.- I tak jesteś cyknięty.
Prychnąłem niezadowolony nalewając sobie znowu, ale zanim zdążyłem wypić Itachi zabrał mi ją i czym prędzej opróżnił. Zachichotałem widząc jego skrzywioną minę.
- Mocne- wydukał łapiąc powietrze.
- I takie jest najlepsze- pomachałem butelką.
Niestety mój cenny napój został mi w jakiś sposób wyrwany z rąk. Gapiłem się przez chwilę tępo na brata, który zdecydowanym ruchem zakręcił butelkę i odstawił do barku.
- Kurka- wyrwało mi się.
- Należało ci się- burknął Aru.- Za dobry humor nie jest u ciebie wskazany.
- E tam- machnąłem ręką naburmuszony opierając się o oparcie.
- O fajkach też nie marz- rzuciło moje nemezis.
- Zamknij się- jęknąłem.- Od kiedy ty taki sknera?
- To kara.
- Tia…
Przestałem zwracać na niego uwagę. Nic na to nie poradzę, że chciałem się napić. Oblizałem wargi powolnym ruchem odnajdując na nich przyjemny smak alkoholu. Zmrużyłem powieki odcinając się od rozmów.
Bolesna sójka w żebra przywróciła mnie do rzeczywistości.
- Nie śpij. Wysiadamy- powiadomiła mnie Ino.
Grzecznie wygramoliłem się z samochodu. Nie oglądając się za siebie wszedłem do budynku, w którym miała się odbyć wystawa. Przy drzwiach czekała na nas Konan. Ostatnie kilka schodków pokonałem prawie biegiem. Jak tylko ją zobaczyłem chciałem ją jak najszybciej przeprosić.
- Konan…
Słowa zamarły mi na ustach, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Głuptas- uśmiechnęła się ciepło.- Witajcie.
Po wstępnych uprzejmościach zaprowadziła nas do sali pełnej obrazów i fotografii. Zaciekawiony zacząłem się przyglądać tym dziełom sztuki, w ogóle nie słuchając tego, o czym rozmawiają pozostali. Obrazy przedstawiały przede wszystkim planety, galaktyki. Fotografię zaś zdobiły przede wszystkim ludzi, czasami zwierzęta. Moja uwagę przykuło zdjęcie czarnego kociaka bawiącego się czerwonym kłębkiem wełny. Chłonąłem zafascynowany każdy szczegół. Scena była idealna, nie to kociak był idealny. Miałem nieodparte wrażenie, że kotek jest prawdziwy, zapragnąłem go pogłaskać.
- Jak zwykle- usłyszałem obok siebie głos brata jak coś komuś tłumaczy.- Miłośnik kotów.
- Czarnych kotów- poprawiłem nadal nie odrywając oczu od najpiękniejszej moim zdaniem fotografii na świecie.
- Dziękuję w imieniu Lucyfera- powiedział ktoś rozbawiony.
Niechętnie oderwałem spojrzenie by zobaczyć, kto też wypowiedział to zdanie. Do naszej grupki niepostrzeżenie dołączyło dwóch mężczyzn, gdzieś tak mniej więcej w wieku Ity, może starszych. Jeden z nich ubrany w szare spodnie i białą skórzaną kurtkę, która świetnie podkreślającą jego ciemne włosy oraz jasne oczy, przyglądał mi się z rezerwą. Drugi zaś o jasnych włosach, trochę ciemniejszych niż moje, uśmiechał się szeroko pokazując białe zęby. Był ubrany w czerń i granat jako kontrast do swojego towarzysza.
- To Yahiko- Konan wskazała na blondasa.- A to Nagato. Moi kochani chłopcy.
Zauważyłem, że Nagato zaborczo objął swojego kolegę w pasie. Błąd chłopaka. Uniosłem jedną brew ujawniając rozbawienie.
- Bardziej mi to się podoba- rzekł Yahiko z psotnym uśmiechem pokazując jedno z swoich dzieł.
Spojrzałem we skazanym kierunku i aż poczułem jak szczęka mi opada. Fotografia przedstawiała Deideare i Sasoriego. Tego się nie spodziewałem. Przecież tak starannie odmawiali wszystkich propozycji zdjęć, w których mieli być razem w tak dwuznacznej sytuacji. Obok mnie stanęli inni z zakłopotaniem komentując fotografię.
- Hahahaha!- ryknął na cały głos mój brat.
Opanowując się spojrzałem na niego z mordem w oczach, ale nic sobie z tego nie robił.
- Matko..- jęknąłem zdegustowany.
Yahiko z nieszczęśliwą miną patrzył to na mnie to na mojego brata.
- Aż tak złe?- zapytał żałośnie.
- No, co ty!- krzyknął Miharu.- To jest genialne! Ale mistrzu powiedz mi jak ty zrobiłeś, że oni się na to zgodzili?
Na twarz fotografa wkradł się delikatny rumieniec.
- A no… jak byłem raz u nich…- zaczął skrępowany.- To nie było na planie…
Złapałem się za głowę zasłaniając oczy.
- Zboczeniec- syknąłem.
Yahiko pisnął mało elegancko i zamachał wzburzony ramionami, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Wcale, że nie podglądałem- zarzekał się.- Ale to była taka piękna scenka, że nie potrafiłem się powstrzymać.
- Zboczeniec- powtórzyłem słysząc, że głos, Konan mi wtóruje.
Artysta jęknął załamany, wywołując chichot moich towarzyszy.
- A mówiłem żebyś nie wystawiał tego zdjęcia- zaśmiał się cicho Nagato.
- I do tego ujawniłeś się w takim momencie- byłem pod wrażeniem jego odwagi, albo głupoty.
- Nie przypominaj mi- skrzywił się.- Omal mnie nie zamordowali.
Nie chciałem wiedzieć. I tak już miałem dość. Odsunąłem się z zamiarem obejrzenia reszty prac, ale niestety już nic innego tak mnie nie zafascynowało. Galeria została otwarta, przez co do środka weszła masa ludzi. Przechadzałem się bez celu to tu to tam zatrzymując na chwilę.
Dziwny ten dzień. Mam już go dość. Najpierw to moje ryczenie a teraz szok wywołany widokiem moich dwóch ukochanych osób…
Bezwiednie zatrzymałem się przed fotografią kota, tą samą, którą podziwiałem wcześniej.
- Naprawdę lubisz koty…
Spojrzałem na intruza, który przeszkadzał mi w moim dochodzeniu do siebie.
- Kocham je- odparłem.
- Ci dwaj. Kto to?- zapytał Itachi.
Zerknąłem na feralną fotografię.
- Sasori i Deidara- odparłem cicho.- Moi przyszywani bracia.
- Hmmm..- zamyślił się.- Bracia mówisz? To, dlaczego wyglądałeś jakbyś dostał w żołądek?
- Zdawało ci się- mruknąłem.
- Taa.. A tak naprawdę?
- A co mam powiedzieć?
- Prawdę- wzruszył ramionami patrząc na mnie intensywnie.
- Jesteś upierdliwy…
- Nie przedrzeźniaj Shiki- skrzywił się.- Więc jak?
Westchnąłem zrezygnowany.
- Sasori to osoba, którą kocham najbardziej na świecie- rzekłem smutnym głosem.- Nigdy nie przestanę go kochać. Najpierw to była miłość szalona i namiętna, ale z czasem tylko braterska. To typ leniwego, ale niezwykle opiekuńczego kota, który cię zna na wskroś. Deidara zaś to kociak, który cały czas wpada w kłopoty. Nadal wkurzam się na myśl, że to nie mnie wybrał.
- A teraz, kto jest kociakiem, którego pragniesz?- zapytał nadal mnie obserwując.
- Sakura- odparłem uśmiechając się smutno.- Ale ten kociak jest za drogi a mnie na niego nie stać.
- A może jeszcze nie spotkałeś odpowiedniego, godnego miłości- rzekł z przekonaniem.- Albo spotkałeś, ale jeszcze go nie dostrzegasz…
- Co masz na myśli?- zainteresowałem się.
- Tachi, Naruto!- u naszego boku pojawił się Sasuke.- Chodźcie, zaraz koncert.
- Co masz na myśli?- zignorowałem młodszego z braci nadal wpatrując się w Itachiego.
Ten tylko zachichotał ponuro mijając mnie i łapiąc brata pod ramię.
- Chodź kocie- powiedział do Sasuke.- Trzeba znaleźć resztę towarzystwa.
Patrzyłem na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem przez kilka chwil. Dogoniłem ich jak z resztą ludzi tłoczyli się przy wejściu do hali koncertowej. Cała nasza grupa stanęła obok przejścia po lewej stronie. Byliśmy dość daleko od sceny, więc wlepiłem wzrok na telewin.
- Witajcie!- na scenie pojawili się Konan i Yahiko.
- Mam nadzieję, że powitacie serdecznie razem z nami lidera zespołu The Gazette, Kaia!
Publiczność wrzasnęła zachwycona. Na scenę wszedł wysoki ciemnowłosy chłopak. Szybko przywitał się z Konan i Yahiko.
- Miło was wiedzieć- zaczął nawijać a ja miałem ochotę iść spać.
Ziewnąłem znudzony, przez co dostałem z łokcia od zbulwersowanej Ino. Przewróciłem oczami. Kilka minut trwało zanim pojawiła się reszta zespołu i zaczęli grać. Nie rozumiałem zachwytu reszty widzów. Fakt byli oryginalni, muzyka to jeden wielki mix i tak dalej, ale nie znalazłem nic dla siebie, więc stanie w tym tłumie przez dwie godziny były istną stratą czasu.
No, może nie do końca. Kilka utworów było nawet dobrych, alei tak marzyłem już o powrocie do domu.
Z ulgą powitałem końcowe podziękowania i tą całą gadkę. Chwila szumu po opuszczeniu przez zespół sceny i nareszcie mogłem stąd spadać.
- To było niesamowite!- zachwycał się Sai.
- Ale czad- wtórował mu Miharu.
- Ruki ma taki seksowny głos- dołączyła do niech Ino.
- E, tam… zaraz seksowny- zmarkotniał Sai.
- Warto było przyjść- przyłączył się do nich Sasuke.
Wzdrygnąłem się i odsunąłem zanim zapytali mnie o zdanie.
- Naruto!- podeszła do nas Konan oraz jej chłopcy.- I jak? Podobało się?
- Eee.. Było świetnie- odpowiedziałem automatycznie.
- Tak się cieszę- uśmiechnęła się zostawiając mnie samego i przyłączając się do rozmowy tamtych pajaców.
Nagato i Yahiko prowadzili rozmowę z Itachim na temat wystawy.
Czy tylko ja czuję się tu nie na miejscu?
- Wasz samochód- zwrócił mi w pewnym momencie uwagę Nagato.
Szczerze to tylko ja i oczywiście Ita zwróciliśmy uwagę na to, co mówi, reszta miała nas delikatnie mówiąc, daleko gdzieś.
- Ej, stado baranków!- krzyknąłem poirytowany.- Do domu.
Spojrzeli na mnie wkurzeni.
- Sam jesteś barankiem- warknęła Ino.
- Właśnie- przytaknął Sai.
- Nie wytrzymam- burknąłem.- Ja stąd spadam. Wy jak chcecie.
Odwróciłem się do nich plecami nie czekając ich reakcji. Czym prędzej wsiadłem do Huumera, obok mnie wcisnęli się Itachi, Nagato i Yahiko. Zadowolony artysta otworzył barek, wyciągając butelkę wina. Nie pytająco zdanie rozlał do kieliszków, po czym nam podał. Delikatny zapach słodkiego wina lekko mnie oszołomił a krwisty kolor trunku sprawił, że ślinka mi do ust napłynęła. Zamoczyłem usta w winie. Miało wyrazisty smak winogron przełamanych słodkimi wiśniami.
- Pyszne- uniosłem lampkę z winę w toaście.
W między czasie reszta do nas dołączyła a samochód ruszył. Delektowałem się przepysznym napojem z pod powiek przyglądając się towarzyszom. Zauważyłem, że Ino nie specjalnie jest zachwycona a Sai popija je automatycznie bez entuzjazmu. Miharu ostro protestował, kiedy nikt nie chciał go poczęstować alkoholem a kiedy udało mu się wyłudzić od Konan trochę był zachwycony.
Samochód zwolnił zatrzymując się przed naszym domem. Wysiedliśmy.
- Jeszcze raz, dzięki że przyjechaliście- pożegnała nas Konan.
- Nie ma sprawy- odpowiedział Aru kierując się w stronę domu.- Baju wam!
- Naru, zdzwonimy się na kawę, prawda?- zapytała nasza śliczna malarka.
- Jasne, kiedy tylko zechcesz- ucałowałem jej dłoń.
- A zadzwoń do Sasoriego- wtrącił się Nagato.- Coś tam chciał.
- Ok.
- Cześć, wam!
- Cześć..

Patrzyliśmy na odjeżdżający samochód. Zaraz po tym Ino i Sai wywinęli się jakąś pracą domową, Itachi również się zmył. Zostałem tylko ja i Sasuke.
- Dzięki za mile spędzony czas- rzekł uśmiechając się niepewnie.
- Nie ma, za co- wzruszyłem ramionami.
- Jest- zaprzeczył.- Wyciągnąłeś z domu Itachiego i za to jestem ci ogromnie wdzięczny.
- Szkoda mi go było- przyznałem.
- Mi też- westchnął.- Miłość to duży kawałek bagna.
- Heee.. Bagna mówisz?- uśmiechnąłem się rozbawiony.- Coś w tym jest. Więc ci życzę żebyś w nie wpadł.
- Osz ty- zamachnął się na mnie, ale zwinnie uskoczyłem przed jego ciosem.
- Na razie, kociaku- zmierzwiłem mu włosy, na co prychnął rozdrażniony.
- Spadaj!- znowu się zamachnął trafiając w powietrze.-Idiota!
Zaśmiałem się wbiegając do domu. Przez chwilę jeszcze go obserwowałem jak kręci zdegustowany głową a następnie patrzy w niebo. Sam również zerknąłem ciekawy, co tak zobaczył, lecz nic nie dostrzegłem. W tym czasie Sasuke poszedł do domu.
W kuchni szybko przygotowałem sobie kanapki i kawę, po czym udałem się do siebie. Szybki zimny prysznic pomógł mi ochłonąć a luźne czarne dresy były o niebo wygodniejsze niż moje wcześniejsze wdzianko.
Złapałem koc, książkę, telefon, kanapki i już chłodną kawę, po czym wszedłem na balkon. Rozłożyłem się na hamaku starając się nie oblać.
- Muszę pamiętać by wstawić tu jakiś stolik- mruknąłem do siebie.
Wybrałem numer Sasoriego. Po kilku sygnałach zgłosiła się poczta głosowa.
- Tu Sasori. Nie mogę teraz odebrać, więc zostaw wiadomość po sygnale. Postaram się oddzwonić jak najszybciej… Piii…
- Hej, braciszku. Ten twój znajomy… Nagato.. mówił coś by się z tobą skontaktować. Jak coś top dzwoń. Kocham cię.
Napiłem się kawy krzywiąc się przy tym. Nie znosiłem jak jest już zimna dla mnie nie miała smaku, więc odstawiłem kubek. Otworzyłem książkę i kanapką w drugiej dłoni zacząłem czytać książkę Anne Rice „Pokuta”.
Cóż muszę przyznać, że głupota nie grzeszę. Nie mogłem czytać zbyt długo, bo moja jazgrze energooszczędna żarówka zaszła sobie za horyzont. Poirytowany znowu wybrałem numer Sasoriego. Odebrał tym razem po drugim sygnale.
- Hej- przywitał się radośnie.- Miałem właśnie do ciebie dzwonić.
- Ta już to widzę- burknąłem.
- Naprawdę- udał oburzonego.- No, ale opowiadaj. Jak ci minął dzionek?
- Ujdzie..
- Ujdzie?! Nie, no!
- Nawiasem mówiąc, Yahiko to zboczeniec.
- CO?!- wykrzyknął zaskoczony.- Co ty gadasz? Jak to?
- Chodzi mi o to wasze zdjęcie…
- Jakie zdjęcie?- przerwał zdezorientowany.
- To w łóżku z Dii.
- Cholera! Gnojek miał je wykasować!
Odsunąłem od siebie delikatnie telefon by nie ogłuchnąć.
- Spokojnie- zacząłem go uciszać.
- Di dostanie histerii- zaczął narzekać.
Zachichotałem mimowolnie.
- Tu nie ma się, z czego śmiać!- warknął.
- Wybacz- starałem się uspokoić.- Po co miałem dzwonić?
- A! Prawie o tym zapomniałem!
- Głupek…
- Bez takich- oburzył się.- Wiesz ja i Di stęskniliśmy się. I to bardzo.
- No i?- ponagliłem.
- Postanowiliśmy cię odwiedzić…
Zaniemówiłem. Przykryłem dłonią oczy starając się powstrzymać łzy wzruszenia.
- Naru? Jesteś tam?
- Nom- uśmiechnąłem się.
- I jak ci się podoba nasz pomysł?- słyszałem w jego głosie niepewność.
- Powiem mamie żeby naszykowała dla was pokój.
- Nie chcemy…
- Chyba nie odmówisz?
- Za nic.
- Więc kiedy?
- Co kiedy?- zapytał głupawo.
- Kiedy do mnie przyjedziecie?
- Jeszcze w tym tygodniu wylądujemy u ciebie w łóżeczku na całą noc- powiedział tak poważnie, że na chwilę brakło mi oddechu.
Zacząłem się śmiać.
- Ej, no! Co cię znowu śmieszy?
- Kocham cię- wyznałem, a mój śmiech zamienił się w szloch.
- Naru? Co się dzieje? Lisku?
- To nic- otarłem policzki.- Nie mogę się doczekać.
- My też. Ech! Musze kończyć. Kim się niecierpliwi.
- Ucałuj ode mnie Deidare.
- Z przyjemnością. Do wiedzenia, kochanie.
- Pa, braciszku.
Rozłączył się. Czułem jak moje serce bije szalonym rytmem.
Przyjeżdżają…
- Łłłaaaa!- wrzasnąłem wyskakując z hamaka.
Książka spadła byle jak z moich kolan, koc bezwładnie opadł na ziemię a kubek potoczył się spadając z balkonu. Ja jednak tym się nie przejąłem tańcząc coś na kształt tańca radości. Wpadłem do pokoju robiąc salto w powietrzu, szybko złapałem równowagę i już wirowałem niczym bąk. Istny obłęd.
Zziajany opadłem na łóżko.
- Nie mogę się doczekać!- wrzasnąłem ile sił w płucach.
Zadowolony ułożyłem się na poduszce, cały czas się szczerząc jak opętany.
Przyjeżdżają…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz