poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 09 b

09. Fatalna impreza

Siedziałem na moim obrotowym krześle przy biurku i pisałam z Lissą. Nie myślałem o czekającym mnie zadaniu, byłem prawie gotowy. No prawie. Nie miałem na sobie jeszcze nawet koszulki koloru pochmurnego nieba, która spokojnie leżała sobie na łóżku. Czarna kamizelka również zapomniana zwisała z oparcia. Opisywałem właśnie Lisie swoją irytację, kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Wkurzony zerknąłem w ich stronę.
- Puka si..- zamilkłem rozpoznając w nieproszonym gościu Konan.
Poczułem jak moja szczeka opada w dół, więc szybko zasłoniłem usta dłonią. Widok Konan wywarł na mnie duże wrażenie. Ubrana w elegancką czarną sukienkę nad kolano i skórzaną kurteczkę koloru chabrów, zaś na nogach klasyczne czarne sandałki na płaskim obcasie. Po prostu wyglądała rewelacyjnie.
Widząc mój wzrok uśmiechnęła się znacząco i ściągając kurteczkę delikatnie odwróciła się do mnie tyłem ukazując plecy. Oniemiały wpatrywałem się w jej jasną idealnie gładką skórę. Dekolt sięgał dolnej linii pleców kończąc się delikatnym ściągiem.
- I jak?- zapytała niecierpliwie stając naprzeciw mnie.
Zlustrowałem przód sukienki, która zgrabnie podkreślała piersi oraz długą szyję oplatając ją delikatnym materiałem.
- Wyglądasz zjawiskowo- wymamrotałem, a jej oczy podkreślone niebieską kredką zmrużyły się z przyjemności.
- Cieszę się, że ci odpowiada- uśmiechnęła się promiennie.
- Lepszej kreacji sam Didi by nie znalazł- podsumowałem.
- Błąd- uniosła delikatnie brodę.- To on ją wybrał dla mnie podczas naszego ostatniego spotkania.
Zachichotałem, po czym pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Ale ty jeszcze nie gotowy- powiedziała do mnie z naganą.
Uśmiechnąłem się przepraszająco i podszedłem do łóżka. Czułem na sobie jej badawcze spojrzenie, więc szybko naciągnąłem na siebie koszulkę.
- Ciekawa blizna- zauważyła.
Drgnąłem i odruchowo dotknąłem pleców w miejscu gdzie widniała podłużna poszarpana blizna.
- Stare dzieje- mruknąłem.
- Nie jest zła- stwierdziła
- Okropna.
Zmarszczyła delikatnie brwi a ja zakładałem kamizelkę i dopasowywałem ją mojego ciała. Po chwili namysłu odszukałam swój kochany ochraniacz na przedramię.
- Pomóż mi go założyć- wyciągnąłem lewą rękę z podwiniętym rękawem w jej stronę.
- Ok.
Przez chwilę szarpała się ze sprzączkami, by po chwili dojść z nimi do ładu. Przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem.
- Czegoś brak- orzekła.
- Tam jest garderoba- pokazałam palcem.- Możesz poszukać. Jasię pożegnam z Lissą.
Gdy Konan zniknęła w mojej garderobie zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem pozwalając jej tam iść. Po chwili jednak uznałem, że nie mam się, czym martwić, gdyż czułem się w jej towarzystwie niesamowicie dobrze.
- Jakby bym z tymi głupkami- mruknąłem do siebie a na moich ustach wykwitł uśmiech.
Kochanie, muszę kończyć. Zaraz wychodzę na show  trzymaj za mnie kciuki. Jeju, jaki jestem zdenerwowany. Cieszę się że jest tu Konan. I myślę, że Dii specjalnie ją na mówił, by mnie osobiście odwiedziła. Komu dziękować? Opaczności czy moim wariatom? Nic trzymaj się. Tęsknie…   :*:*
Wysłałem wiadomość i wyłączyłem komunikator. Westchnąłem cicho. Jakoś odechciało mi się ruszania z domu. Niespodziewanie odezwała się moja komórka. To Neji się dobijał. Odebrałem.
- Już za mną tęsknisz?- Zażartowałem.
- Ta, jasne- warknął.- Gdzie ty jesteś?
- W domu.
- To się rusz! Wszyscy na ciebie czekają a Sakura i Ino chcą po ciebie iść.
- Nie pozwól im- niemal krzyknąłem.- Ale komplikacje. Słuchaj. Postaraj się zbajerować Sakurę. Odbij ją…
- Co…- chciał coś wtrącić.
- Czekaj nie przerywaj mi. Teraz masz szansę z nią pogadać, bo później możesz nie mieć okazji. Przyjdę z kimś. To może sprawić, że Saku się rozgniewa, więc daję ci troszkę czasu na pogadania.
- Co ty zamierzasz zrobić?
- Narazić się na gniew jej przyjaciół. Będę nie miły. Bardzo.
- Ani się wasz!
- Za późno..- rozłączyłem się zanim zaprotestował.
- Jesteś tego pewien?- usłyszałem słodki głos Konan tuż nad uchem.- To może sprawić ci wiele bólu.
- Nie dbam o to.
- Wrazie, czego masz mnie- poczułem jak jej delikatne ramiona oplątują mnie od tyłu.- Możesz na mnie liczyć.
Wstrząs. Tylko to poczułem.
Boże, przecież o to się rano modliłem. O takiego anioła, co będzie ze mną w każdym momencie.
Odwróciłem się od niej przodem i przytuliłem z wdzięcznością.
- Dziękuje, Konan. Dziękuje- wymamrotałem.
Jej dłoń pogładziła mnie po włosach. Delikatnie z taką czułością, że miałem ochotę tak zostać już na zawsze.
- Tylko nie płacz- uprzedziła.
Oderwałem się od niej niechętnie pokazując suche oczy, choć czułem, że nadal czai się w nich smutek. Niespodziewanie pochyliła się i musnęła swoimi wargami moje usta. Zaskoczyło to mnie. Pocałunek skończył się zanim tak naprawdę się zaczął, ale mi to nie przeszkadzało.
- No dobra pora dodać ci trochę pewności siebie- uśmiechnęła się zadziornie.- Zamknij oczy.
Posłuchałem posłusznie. Musnęła czymś moje powieki.
- Kredka?- wyrwało mi się.
- Nom- przytaknęła.- Trzeba ci nadać trochę bardziej groźnego wyrazu.
- Dawno się nie malowałem.
Zachichotała. Kiedy się odsunęła otworzyłem oczy, a ona podsunęła mi kredkę.
- Nie chce ci oka wydłubać- wyjaśniła.
Pewnymi ruchami podkreśliłem oczy a Konan w tym czasie zaczeła mi wcierać we włosy żel, układając je. Po kilku minutach odsunęła się podziwiając swoje dzieło.
- Naprawdę z ciebie przystojny chłopak- zauważyła.
- Wątpiłaś?- zapytałem na co ona odpowiedziała mi uśmiechem.- Idziemy?
- Czas zacząć przedstawienie- zgodziła się.
Pomogłem jej założyć kurtkę sam zaś chwyciłem swoją czarną skórę w rękę. Przepuściłem ją w drzwiach a później patrzyłem jak powoli z gracją schodzi po schodach. Przed wejściem spotkaliśmy mamę, która patrzyła na nas szczęśliwa.
- Ślicznie wyglądacie- pochwaliła.- Bawcie się dobrze.
- Życzę pani miłego wieczoru- powiedziała na dobranoc moja towarzyszka.
- Pa, mamo- musnąłem jej policzek na pożegnanie.
Kiedy wyszliśmy z domu a drzwi cicho zamknęły się za moimi plecami poczułem jak dziwny dreszcz na chwilę zawładnął moim ciałem.
- Zdenerwowany?- zatroskała się Konan.
- Trochę- odpowiedziałem szczerze.
Uśmiechnęła się by dodać mi otuchy, po czym niechętnie ruszyliśmy w stronę domu sąsiada. Muzyka stawała się, co raz głośniejsza a moja trema malała. Dziwne jak człowiek szybko przyzwyczaja się do myśli że zaraz zrobi coś paskudnego.
Pewnie nacisnąłem dzwonek mając nadzieje, że ktoś go usłyszy w całej tej kakofonii dźwięków. Powtarzałem tą czynność kilka razy przez kilka minut jednak bez powodzenia.
- A to heca- wymieniliśmy z Konan znaczące spojrzenia.
Skoro nikt nas nie witał to sami się wprosimy. Nacisnąłem klamkę a drzwi bez problemu stanęły dla nas otworem. Zalała nas fala dźwięków,l ekko mnie oszałamiając. Ostatnie zerknięcie na Konan i już byliśmy w środku otoczeni ludźmi oraz głośną muzyką. W tłumie mignęły mi znajome twarze wiec poszliśmy w głąb domu uważając by nikogo nie potrącić.
Nigdy się bym nie spodziewał takiego tłumu. Sasuke wygląda raczej na osobę, która woli towarzystwo mniejszego grona ludzi, ale za to sprawdzonego.
Podtrzymałem Konan, gdy się potknęła na jakiejś zabłąkaną puszkę.
- Uważaj- ostrzegłem nie potrzebnie.
Uśmiechnęła się blado i mocniej chwyciła mnie za rękę. Zauważyłem Ino w towarzystwie Temari jak o czymś dyskutuję z pewną parą. Postanowiłem podejść. Korzystając z tego, że Ino stała do mnie tyłem nachyliłem się i złożyłem na jej odsłoniętym ramieniu pocałunek. Pisnęła zaskoczona, odwracając się w moją stronę.
- Co ty so…- pełne gniewu słowa zamarły jej na ustach a oczy przyglądały mi się w zdumieniu.- N-Naruto?
- Yo- przywitałem się z uśmiechem po czym chwyciłem dłoń Temari i złożyłem na niej pocałunek.- Witaj.
- Jak zawsze miły- zakpiła ze mnie.- Nie poznałam cię. Wyglądasz smakowicie.
Roześmieliśmy się. Zanim zdążyłem przedstawić im Konan, Ino odzyskała głos.
- Naru, muszę ci coś powiedzieć- powiedziała niepewnie.- Chodzi o Sakurę.
- Co się stało?- zaniepokoiłem się.
- Jakby tu powiedzieć…- zająkała się.
- Sakura cię zdradziła- powiedziała wściekłym głosem, Temari.- Nie rozumiem jak tak mogła.
Oszołomiony zerknąłem na Konan, która zaskoczona tak jak ja wzruszyła ramionami.
- Co zrobiła?- zapytałam głupkowato.
- Zdradziła- powtórzyła Temari.- Z Nejim.
- Ja i Sasuke przyłapaliśmy ich jak się obściskiwali- powiedziała Ino.- Niestety nie dało by się tego zatuszować bo zaraz wpadł Hidan i roztrąbił wszystko.
Słyszałem w ich głosie współczucie i smutek. Były wobec mnie lojalne.
- Ino…- zacząłem, ale nie dała mi skończyć.
- Proszę nie gniewaj się na Saku. Wiem, że źle zrobiła, ale nie gniewaj się.
Ująłem jej twarz w dłonie zmuszając ją by na mnie spojrzała.
- Ja i Sakura zerwaliśmy- powiedziałem jak najbardziej szczerze.- Doszliśmy do wniosku, że nie pasujemy do siebie.
W tym momencie, Konan wysunęła się do przodu i przytuliła się do mnie wywołując zaskoczenie na twarzach dziewczyn.
- To moja przyjaciółka Konan- przedstawiłem.- Temari, Ino dziękuję, że się o mnie martwicie, ale to było nie potrzebne.
Odeszłem od nich nadal obejmowany przez moją towarzyszkę.
- Dobrze się czujesz?- zapytała z troską.
Dobre pytanie. Czułem się skołowany. Chciałem dać pokaż moich umiejętności a tu taki klops. Czułem zawód, że mój plan spalił na panewce. I tępy ból w klatce mówiący o tym jak bardzo bolesna była to dla mnie wiadomość. Przytuliłem się do Konan chowając twarz w jej włosach.
- Nic mi nie będzie- zapewniłem cichym zbolałym głosem.
- Ciii- przyciągnęła mnie bliżej.- Jestem tu.
Ktoś nas potrącił zakłócając tą cudowną chwilę. Wściekły uniosłem wzrok.
- Sorki- chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.
- Garra- rozpoznałem go, a w moim głosie czułem gniew.
- O, cześć- uśmiechnął się nie zważając na moje mordercze spojrzenie.- Nie poznałem cię.
Konan wyśliznęła się z moich ramion, po czym przywitała się z nim grzecznie.
- Cześć. Jestem przyjaciółką Naruto. Konan. Miło mi cię poznać, Garra.
Chłopak gapił się na nią przez chwilę a na jego twarzy widniało niedowierzanie. Odwrócił się do nas tyłem, po czym ruszył przed siebie na sztywnych nogach.
- A temu, co?- zaciekawiła się moja nowa przyjaciółka.
- Nie mam zielonego pojęcia- odpowiedziałem.
Przyjaciółka. Już dwa razy tak ją nazwałem i czułem, że to była prawda. Konan stała się moją przyjaciółką, choć nie minęła doba odkąd się poznaliśmy.
- Masz ochotę na coś do picia?- zaproponowałem.- Poczekaj tu a ja coś znajdę.
- Ok.- zgodziła się.
Żal mi było jej zostawiać no, ale nie miałem zielonego pojęcia gdzie jest bufet a nie chciałem jej ciągać po domu. Mijałem zgrabnie ludzie, od czasu do czasu kogoś potrąciłem, ale nie fatygowałem się by przeprosić. W końcu znalazłem bufet pełen napojów. Nie zważając na kolejkę i gniewne pomruki chwyciłem dwie butelki wody gazowanej, po czym oddaliłem się. Powrót nie był łatwy a kiedy nareszcie zauważyłem miejsce, w którym zostawiłem Konan była ona otoczona przez moich znajomych. Podszedłem i stanąłem obok niej,
- Hej- przywitałem się lekko speszony.
Zauważyłem w tym zgromadzeniu najbliższe mi osoby w ostatnim czasie. Czyli Nejiego, Sakurę, Ino, Shikamaru, Temari i Garre.
- Cześć, Naruto- nieśmiało przywitała się ze mną Sakura.
Posłałem jej uspokajający uśmiech.
- Coś się stało?- zapytałem.
- Chcemy wyjaśnić tą sytuację- powiedział ku mojemu zaskoczeniu Shikamaru.
- Jaką sytuację?- udałem, że nie wiem o co chodzi.
- Garra, powiedział że zastał cię załamanego w objęciach jakiejś dziewczyny- wtrąciła Ino.
- Załamanego?- powtórzyłem wymieniając z Konan spojrzenia.
No tak. Dla innych tak mogło to wyglądać.
- Naruto, tak mi przykro- wyjąkała Sakura a z jej oczu popłynęły łzy.
Poczułem się strasznie i zanim zdałem sobie sprawę z tego, co robię już trzymałem ją w ramionach, przytulając mocno.
- Ciii, nie płacz- pocieszałem.- Pamiętaj, cokolwiek się stanie jestem po twojej stronie.
Odsunąłem się od niej i stanąłem przed Nejim. Przez jedną straszną chwilę miałem ochotę mu przyłożyć, ale powstrzymał mnie łagodny głos Konan.
- Spokojnie.
Widziałem w oczach starego przyjaciela strach. Podeszłem, pochyliłem się i oparłem czoło na jego klatce piersiowej.
- Skrzywdź ją a cię zabije- szepnąłem zdając sobie sprawę, że nie mógł tego słyszeć w tym hałasie.
Uniosłem dłoń i położyłem na wysokości jego serca a następnie delikatnie pchnąłem. Zachwiał się, więc go podtrzymałem. Wyprostowałem się (mam nadzieje, że) ze szczerym uśmiechem.
- Życzę szczęścia- odezwałem się tak by wszyscy to słyszeli a później mu do ucha.- Popsułeś mi zabawę.
- Heee??
- Miałem taki wspaniały plan- westchnąłem.- A tu taki wredny ktoś wszystko zniszczył.
- Albo uratował- odpowiedział cicho.- Nie mogłem pozwolić żebyś to ty błyszczał.
- A liczyłem na Oskara- udawałem oburzonego.
- Dostaniesz- zapewnił mnie.
- Skarbie- zwróciłem się do Konan.- Zatańczysz ze mną?
Uśmiechnęła się promiennie i chwyciła mnie za rękę. Bez zastanowienia wepchałem Nejiemu moja kurtkę i dwie pełne butelki wody. Razem z Konan minęliśmy oszołomionych ludzi i stanieliśmy na parkiecie.
Grała mocna muzyka klubowa, więc i ja nie zamierzałem bawić się w subtelności. Przyciągnąłem do siebie Konan wsuwając jej pod kurtkę prawą dłoń a lewą oparłem na jej biodrze. Zaczęliśmy tańczyć ocierając się o siebie. Czułem jak myśli wyparowują z mojej głowy pozostawiając ją przyjemnie otępiałą.
Nie wiem ile tak tańczyliśmy przytuleni do siebie, ale jak ocknąłem się z transu grała wolna ckliwa melodia. Konan przez cały ten czas tkwiła w moich ramionach nie zadając pytań.
- Przepraszam- szepnąłem w jej ucho.
- Nie musisz- odparła.- Rozumiem.
- Jesteś skarbem.
- Wiem- zaśmiała się perliście.- Napiłabym się czegoś mocniejszego.
- Zaraz przyniosę- zaoferowałem odwracając się od niej.
- Idę z tobą.
Ująłem jej dłoń w swoją, po czym poprowadziłem między bawiącym się tłumem. Kolejka przy bufecie zniechęcała, ale ustawiliśmy się w niej grzecznie. Rozejrzałem się szukając kogoś znajomego. Mój wzrok padł na siedzącą nieopodal na krześle postać otoczoną pustymi butelkami po alkoholu. Po chwili podeszła do siedzącego druga postać coś energicznie tłumacząc, ale widać bez efektów. Postać zamachnęła się na intruza butelką a kiedy ujrzałem jej twarz wychyloną z cienia aż zaniemówiłem.
- Itachi?- w tym jednym słowie było tyle zdumienia i niedowierzania, że aż sam się dziwiłem.
- Znasz go?- zainteresowała się Konan.
- Tak- kiwnąłem głową.- To jeden z naszych gospodarzy. Pójdą się dowiedzieć, co się stało.
Jednak ona poszła ze mną. Kiedy byliśmy bliżej mogłem usłyszeć co mówi nieznajomy.
- Tak nie można Itachi- warknął.- Wiem że masz parszywy dzień ale… Jasny gwint!
Itachi niebezpiecznie zatoczył się do przodu. Bez zastanowienia skoczyłem do przodu i pomogłem chłopakowi go podtrzymać.
- Wyprowadźmy go na dwór- zaproponowałem.
- Dzięki- uśmiechnął się blado.
Nie mieliśmy jako takich problemów z Itachim, no może próbował się wyrywać, ale nie za specjalnie. Drzwi na taras otworzyła nam Konan, po czym zamknęła, by przytłumić muzykę. Posadziliśmy zalanego Uchihe obok jednego z drewnianych słupów.
- Dzięki- jeszcze raz odezwał się nieznajomy.
- Nie ma sprawy.
Przyjrzałem się mu ciekawie. Był ubrany w fioletową koszulę i czarne spodnie, dodatków nie potrafiłem dojrzeć w tym słabym świetle. Pociągająca twarz ozdobiona długimi włosami i okrągłymi okularami.
- Co mu?- zapytałem wskazując głową Itachiego.
- Nie widać?- odparł sarkastycznie.- Zalał się.
- Chodzi mi o przyczynę- niemal warknąłem.
- Nie twój biznes- odciął się.
- ..iwo- zachrypnięty głos Uchihy zwrócił moja uwagę.- Daj..cie mii piwo.
- Już dość na dzisiaj- krzyknął na niego chłopak.
- ..pierdalaj- odciął się Itachi.
- Ej, Itaś- zacząłem.- Spokojnie.
- Naruś- jego usta rozciągnęły się w pijackim uśmiechu.- Na..pij siie ze mn..ą.
- Jasne- odparłem z uśmiechem unikając gniewnego spojrzenia, jakim poczęstował mnie nieznajomy.
Podeszłem do Konan. Zauważyłem, że zmarzła.
- Przepraszam- szepnąłem pocierając jej ramiona.- Czy mogłabyś nam przynieść dwie butelki wody nie gazowanej.
- Ok.- czym prędzej zniknęła w środku domu.
- Co ty kombinujesz?- zapytał chłopak podejrzliwym tonem.
- Ja?- spojrzałem na niego niewinnie.- Zamierzam pić.
- ..dze moje piwooo- zawył Itachi próbując się podnieść.
Czym prędzej pchnąłem go powrotem a on zatoczył się na plecy.
- Siedź- ostrzegłem.- Bo wypadniesz.
- ..padne?
- Tak- pokiwałem poważnie głową, kiedy na mnie spojrzał.- Chyba nie chcesz rozbić się na miazgę.
Chłopak obok mnie jęknął poirytowany, ale zwracałem na niego uwagi.
- Neee ceee.
Uśmiechnąłem się i usiadłem obok zalanego Uchihy. Nie odzywałem się wpatrzony przed siebie.
- C..o jest?- zapytał brunet.
- Nic- westchnąłem a on spojrzał na mnie krzywo.
- Proszę- to Konan znowu się pojawiła z butelkami, o które prosiłem otulona kocem.
- Dzięki- podałem jedną butelkę Icie.
- ..ćipiałeś- syknął odsuwając od siebie wodę.
- I ty dla mnie taki nie miły- udałem, że głos mi się załamuje z powstrzymywanego płaczu.
- Eee… Naruś??
- Mam dość- otarłem nieistniejącą łzę.- Tak się staram by wszystko było dobrze, ale nie daje rady.
Itachi przytulił się do mnie a jego przepity oddech buchnął mi w twarz. Nie odsunąłem się jednak.
-..obrze, już dobrze.
- A wcale, że nie- zaprotestowałem żałośnie.- Nie chce tu być. Pełno ludzi a ja czuje się samotny. Tak.. potwornie samotny.
Ramiona wokół mnie wzmocniły uścisk.
- Rozumiem- szepnął Itachi opierając głowę na moim ramieniu.
- Chce do moich przyjaciół- ciągnąłem jak w transie.- Do Saso i Dii. Do mojej Lissy. Chce by mnie przytulili. Powiedzieli, że są ze mną.
- Nee moww tak- zaszlochał wtulając się we mnie jeszcze bardziej.- Ja jee.. jestem.
- I tobie też smutno- pogłaskałem go po zalanym łzami policzku.
- Tayyyuu… zerwałem z niąąąą- zawył jak ranne zwierze.
Poderwałem zaskoczony głowę i spojrzałem na chłopaka, naprzeciwko, który pokiwał potwierdzająco głową. Uchiha rozszlochał się na dobre a ja wiedziony instynktem zacząłem go głaskać uspokajająco po włosach.
- Mój ty biedaku- szepnąłem.- Wiem.. To tak bardzo boli. Nie płacz już. Ciii…
Jednak nic nie mogło ukoić płaczu Itachiego a ja go nie odtrącałem, choć czułem jak moja koszula przesiąka jego łzami. Przytuliłem go mocniej i zacząłem się delikatnie kołysać tak jakbym usypiał Kloe. Zacząłem nawet nucić kołysankę wiedziony nadzieją, że ukoję, choć trochę ten jego ból.
Konan i nieznajomy zaś patrzyli na nas smutno nie wiedząc, co robić. Płacz zamierał, tak jak dreszcze wstrząsające ciałem tulącego się do mnie chłopaka. Nadal delikatnie bez pośpiechu gładziłem jego włosy. W końcu płacz ustał. Itachi zasnął. Tylko mokre od łez policzki i mocno zaciśnięte palce na mojej koszuli świadczyły o bólu, jaki go trawi. Odczekałem chwilę zanim się odezwałem.
- Trzeba znaleźć Sasuke- szepnąłem bojąc się, że obudzę śpiącego bruneta.
- Poszukam go- zaofiarował się do tej pory milczący chłopak.
Poczułem jak Konan przytula się do moich pleców okrywając mnie i Uchihę ciepłym kocem.
- Ty też cierpisz- stwierdziła smutno.
- Nie tak bardzo jak on- przyznałem.- Po prostu za łatwo się przywiązuje do ludzi, z którymi niepisane mi jest być.
- Kochać kogoś to nie zbrodnia- mruknęła.
- Ale niestety miłość oznacza cierpienie- odparłem zgoryczą.
Drzwi tarasu zostały otworzone z impetem. Gniewnie spojrzałem na stojącego w nich Sasuke, który jakby mnie nie widział podbiegł do brata.
- Tachi?- spytał zaniepokojony.- Nic ci nie jest?
- Spokojnie. Śpi.
Słysząc mój głos spojrzał na mnie zaskoczony. Tak jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że tu jestem. Jego wzrok przesunął się po mnie i Konan, po czym wrócił na brata.
- Och, Tachi..- jęknął.
- Trzeba stąd go zabrać- wtrącił chłopak w okularach.
- Masz rację- przyznałem.- Trzeba położyć go do łóżka.
Podciągnąłem śpiącego do góry samemu z trudnością wstając. Itachi czując mój ruch zacisnął kurczowo palce wpijając je boleśnie w moje ciało. Powstrzymałem przekleństwo, ale grymas bólu przeciął moją twarz.
- Pomogę- zaoferował okularnik.
Próbował rozluźnić zaciśnięte pięści bruneta, ale bezskutecznie. Przez takie bezpardonowe traktowanie Itachi jeszcze bardzie nie dawał za wygraną a ja modliłem się o cierpliwość, której mi szybko brakło. Poirytowany pochyliłem się podkładając mu lewą rękę pod kolana i unosząc w powietrze.
- Zaniosę go- burknąłem podrzucając bezwładne ciało do góry, by się nie zsunęło.
Sasuke przez chwile przyglądał mi się podejrzliwie by po chwili zgodzić się na to. Zresztą nie miał innego wyjścia, ale nie miałem ochoty mu tego mówić.
Weszliśmy do domu. Moja trzy osobowa obstawa zręcznie torowała mi drogę. Czułem na sobie wzrok ciekawych ludzi, niektórzy coś między sobą szeptali. Cóż nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, gdyż Itachi był delikatnie mówiąc ciężki. Szczerze nie spodziewałem się tego po nim. Był przecież mojego wzrostu, no może trochę szerszy w barkach, ale jednak cięższy. Czułem jak mi ramiona omdlewają, lecz tylko zacisnąłem zęby tuż przed wspinaczką po schodach.
- Itachi. Zapłacisz mi za to- wysapałem.
Będąc na górze oparłem się plecami o ścianę dla złapania oddechu. Pozostali spojrzeli na mnie współczująco.
- Przepraszam za kłopot- zaczął Sasuke wywołując u mnie złość.
- Och, zamknij się- warknąłem, co też zrobił zaskoczony, więc dodałem łagodniej.- To nie kłopot.
Poprawiłem chwyt i podjąłem swoją wędrówkę. Sasuke z rozmachem otworzył drzwi do pokoju brata zapalając przy okazji światło. Minąłem go bez słowa i czym prędzej pośpieszyłem do łóżka.
- Aleś ty ciężki- jęknąłem kładąc śpiącego w najlepsze, Itachiego.
Niestety miałem problem z oswobodzeniem się z jego uścisku. Ku mojemu zaskoczeniu na ratunek przyszła mi Konan. Zaczeła delikatnie wodzić palcem po szyi bruneta wywołując u niego dreszcz. Cóż ponoć każdy śpiący ma łaskotki. Ita puścił moją koszulę by pozbyć się irytującego go szkodnika a ja skorzystałem z okazji i odskoczyłem w bezpieczne miejsce. Konan posłała mi triumfujące spojrzenie zdejmując przy okazji buty z nóg śpiącego.
- Trzeba go rozebrać- stwierdziłem, ruszając jej na pomoc.
Z trudem posadziliśmy bruneta zdejmując mu przy okazji koszulkę. Kiedy tylko go puściłem ten mamrocząc coś pod nosem odwrócił się i ułożył na brzuchu.
- A to peszek- zaśmiała się Konan odgarniając z oczu zabłąkany kosmyk włosów.
- Zostawmy go tak- przyznałem zmęczony.- Masz jakieś cienkie prześcieradło lub koc?
- Zaraz- Sasuke, czym prędzej zniknął z pokoju.
Ja w tym czasie podszedłem do okna i uchyliłem je. Konan zaś postawiła na stoliku nocnym dwie butelki wody, te same, które kazałem przynieść.
- Mam- młody Uchiha pojawił się po chwili ze złożonym białym prześcieradłem.
Chwyciłem za róg rozwijając je a następnie przykrywając nim śpiącego.
- Trzeba, co jakiś czas do niego zaglądać- stwierdziłem.
- Ja i Kabuto się tym zajmiemy- wskazał chłopaka w okularach.- Dzięki za wszystko.
- Nie ma sprawy- przysiadłem na brzegu łóżka.- Chyba wyszłem z formy.
- I tak nieźle dałeś sobie rade- pochwalił mnie Kabuto.
- Taa- przytaknąłem.- Może wypite piwo sprawiło, że jest teki ciężki. Nie spodziewałem się tego.
Sasuke i Kabuto zaśmiali się zgodnie.
- Tachi lubi pojeść- rzekł młodszy z braci.
- Jak każdy- zgodziłem się.- Trzeba wracać na parkiet.
- Obiecałeś mi picie- zaprotestowała przyjaciółka.
- Co tylko zechcesz- uśmiechnąłem się.
- Piwo- wyszczerzyła się chytrze.
- Jeszcze nie masz dość?- jęknąłem zdegustowany.
- No, co ty!
Zaśmialiśmy się zgodnie opuszczając pokój. Zanurzając się na powrót w gwarze rozmów i głośnej muzyki zostałem przez kogoś potracony.
- Uważaj!- warknąłem łapiąc równowagę.
- Jak zawsze słodki- odciął się sarkastycznie ten ktoś.
Kiedy się przyjrzałem tej osobie to rozpoznałem Hidana. Aż jęknąłem w duchu ze zgrozy.
- Jeszcze ciebie mi tu brakowało- wymamrotałem.
- Też się cieszę że cię widzę- wyszczerzył się radośnie.- Witaj, piękna.
Konan tylko pochyliła głowę w odpowiedzi.
- Idziecie tańczyć?- dopytywał się.
- Nie- odparłem.- Na razie bufet wzywa.
- Super! Przyłącze się.
Przewróciłem tylko oczami zbyt słaby by się sprzeczać. Hidan poprowadził nas na dół prosto do bufetu o czymś zaciekle opowiadając, ale nie byłem w stanie go słuchać. W mgnieniu oka załatwił nam po zimnym browarku, co przyjąłem z dużą ulgą. Czym otwarłem swoją butelkę i pociągnąłem solidny łyk chłodnego napoju. Nie muszę chyba mówić, że smakowało wybornie.
Konan również piła w ciszy mrużąc oczy. Szczerze mówiąc nie mięliśmy ochoty rozmawiać. Przynajmniej ja bo Hidanowi jadaczka się nie zamykała. Westchnąłem głośno.
- Zatańczymy?- determinacja w głosie Konan mówiła sama za siebie.
- Jasne- nie czekając na reakcje gaduły zmyliśmy się na parkiet.
- Jeju. Myślałam, że uszy mi spuchnął.
- Aż tak?- udałem zatroskanego.- Moje biedne uszka…ał.
Konan uśmiechając się niewinnie wbijała mi palce pod żebra.
- Będę grzeczny- zapewniłem.
Zarzuciła mi ramiona na szyje przylegając do mnie całym ciałem.
- Miło- puściłem do niej oczko, na co ona tylko przewróciła oczami.
- Ma być.
- Odbijany!
Nie, no. Ja chyba śnie.
Hidan z szerokim uśmiechem złapał moją partnerkę w ramiona i zaczął urządzać dzikie pląsy. Dosłownie. Nie mogłem tego nazwać tańcem. Jednak Konan nie dała z siebie zrobić błazna. Przystopowali układając ciała w zmyślne figury. Wyglądali przy tym jakby dobrze się bawili.
- I zostałeś sam- mruknął ktoś obok mnie.
Sai oparł się o mnie przyglądając się wygłupiającej się parze.
- Nie jestem sam- zaprzeczyłem wrednie się uśmiechając.
- Nie?- zapytał zdumiony.
- Nie- pociągnąłem go za rękę.- Zatańczymy?
- Spadaj!- odsunął się gwałtownie.- Ino cię szuka.
- Po co?- zainteresowałem się.
- Sam ją spytaj.
- A ona gdzie?
- O. Już idzie.
Wskazał na grupę osób, która się przeciskała w naszym kierunku.
- Czemu mam wrażenie że powinienem stąd zwiewać?- czułem się nie swojo.
- Cykor- zakpił Sai uśmiechając się paskudnie.
Dziewczyny złapały mnie pod ramiona i wyprowadziły z zatłoczonego pomieszczenia. Zerknąłem na Konan ku mojej ogromnej radości razem z Hidanem poszli za nami. Zatrzymaliśmy się w kuchni, do której drzwi zostały zamknięte a ja poczułem się jak w klatce. Spojrzałem na zgromadzone tu osoby. Obok mnie stały Hinata, Ino, Temari i Sakura. Na krzesłach usadowili się Neji, Kiba, Garra i Sasuke. Obok drzwi stała para, w której rozpoznałem Kiena i jego chłopaka. Karin stała w towarzystwie dwóch nieznanych mi chłopaków. Chwile później do tego dziwnego zgromadzenia połączyło jeszcze kilka osób prowadzonych przez Saia. Zapadła dość krępująca cisza.
- Skoro udzieliliście mi głosu- zakpiła Temari to mam coś dopowiedzenia, tłum jęknął zrezygnowany.- Cisza!... No już lepiej. Więc tak… Ino jak to leciało??
Yamanaka spojrzała na nią nie przychylnie, ale przemówiła patrząc mi prosto w oczy.
- Naruto. Jesteś z nami już od tygodnia a my nie przywitaliśmy cię jeszcze odpowiednio. Wszyscy tu zgromadzeni chcieliby ci powiedzieć:
-Witaj, Naruto!- ryknęli wszyscy zgodnie a ja poczułem się nie na miejscu.
- Hheheh- zaśmiałem się nerwowo.- Witajcie i wy.
Dziewczyny uśmiechnęły się do mnie promienie i czym prędzej podeszły przytulając.
Czy ja dziś robię za pluszaka? Każdy się do mnie klei.
- To dla ciebie- Ino podała mi papierową ozdobną torebkę.
- D-dzieki- burknąłem czując suchość w ustach.
- No, otwórz!- zawołał ktoś.
Zawahałem się. Ostrożnie wsunąłem dłoń do środka i wyciągnąłem małe czarne pudełeczko. Wszyscy, no prawie wszyscy patrzyli na mnie niecierpliwie. Wziąłem głęboki wdech i zajrzałem do środka.
Na czarnej aksamitnej wyściółce leżała srebrna szeroka grawerowana obrączka. Widniał na niej napis Friends4Ever.
- Załóż- ponagliła mnie Hinata.
Powoli z wahaniem wsunąłem obrączkę na środkowy palec lewej dłoni. Prezent pasował idealnie. Poczułem w oczach łzy wzruszenia, więc szybko zamrugałem by się ich pozbyć. Kiedy uniosłem głowę zobaczyłem uśmiechnięte twarze a na dłoniach takie same obrączki jak moja.
- Witaj w naszej rodzinie- powiedział miękkim głosem Sai, który stał najbliżej mnie.
Wszyscy ci ludzie z jakiegoś powodu dziwnie się zachowywali. Normalnie nikt by nie dał obcemu takiego prezentu ani traktował go jak starego przyjaciela.
- Chwila moment- wyrwało mi się.- Czy ja właśnie wstąpiłem do jakiejś sekty?!
Kilka osób zaśmiało się rozbawione.
- Tak- odparł Sai uśmiechając się przyjacielsko.- Naszej sekty przyjaciół..
- Obrońców zwierząt- dodał ktoś chichocząc.
- Miłośników porolni- wszyscy wybuchli śmiechem.
- A tak na poważnie?- zapytałem.
- Ale z ciebie młot- warknął Uchiha.- Nie jesteśmy sektą.
- Dziwni jesteście- stwierdziłem starając się przejść nad tym do porzątku dziennego.- Już wiem: jesteście gangiem.
Mocne uderzenie w tył głowy powaliło mnie na kolana. Pocierając obolałe miejsce spojrzałem na agresora.
- Neji?!- syknąłem.
- Nie możesz nas po prostu zaakceptować tak jak my ciebie?- zapytał smutno.
Zamyśliłem się na chwilę a następnie ściągnąłem obrączkę.
- Wybaczcie, ale nie- powiedziałem poważnie.- Nie miejcie mi tego za złe, ale ja tak nie potrafię. Przyjaciel to dla mnie osoba, za którą oddałbym życie a nie zabawa.
- My nie żartujemy- zawołała rozgniewana, Temari.
- Nie wątpię- przyznałem.- Ale nie potrafię zaufać tak dużej grupie osób.
- Nikt tego od ciebie nie wymaga- zaprotestował Neji.
- Więc po co to?!- warknąłem wskazując przedmiot w mojej dłoni.- Jesteście hipokrytami. Czy rozumiecie znaczenie słowa przyjaźń?
Zapadła krępująca cisza a co niektórzy zaczęli się wiercić niespokojnie.
- Czy któreś z was zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką na siebie wzięliście przez te pierścionki?- zapytałem.
Przed oczami stanęli mi Sasori, Didera, Lissa i…
- Nic nie rozumiesz..- zaczęła Temari ale nie dałem jej dojść do słowa.
- To wy nie rozumiecie- wrzasnąłem.- Ilu z was było by wstanie przyjść mi na pomoc bez zastanowienia, bez względu na wszystko?
Cisza. Stawałem się, co raz bardziej wściekły.
- Nikt- syknąłem kipiąc gniewem.- Nic nie wiecie…
- Naruto, wystarczy- łagodny głos Konan sprowadził mnie na ziemie.- Nie o taką przyjaźń im chodziło.
Czułem jak uchodzi ze mnie powietrze. Minąłem zszokowane osoby i podszedłem do ściany, po której się zsunąłem.
- Nie powinniście byli sobie kpić z tak poważnego tematu- teraz to Konan się złościła.
- Ale..- ktoś chciał zaprotestować ale mu na to nie pozwoliła.
- Och, wiem, o co wam chodzi- prychnęła.- Ale powinniście się dowiedzieć coś o osobie, którą zamierzacie odbudować waszą przyjaźnią. Niektórzy bardzo poważnie do tego podchodzą, a tu macie dowód. Jak myślicie jak on się czuję? On naprawdę za osoby, którą ufa oddałby życie.
Kilka prychnięć, przyciszone szepty.
- Myślę, że najlepiej będzie jak go stąd zabiorę- szepnęła Konan, podchodząc do mnie szybko.- Nic ci nie jest? Naruto?
Położyła mi na ramieniu dłoń. Zawrzało we mnie. Odepchnąłem ją przewracając.
- Nie dotykaj mnie- syknąłem.
- Naruto??- zapytała z niedowierzaniem.
- Muszę się napić- wstałem.- Zjeżdżam stąd.
Ruszyłem do wyjścia nie zatrzymywany przez nikogo. Prawie.
- Naruto, zaczekaj!- krzyknęła za mną Konan.- Co chcesz zrobić?!
- Nie twój interes- trzasnąłem drzwiami.
Przetoczyłem się przez dom jak burza. Wypadłem z domu łapiąc potężny haust powietrza. Dusiłem się. Powoli spojrzałem w niebo. Było zachmurzone. Warknąłem i ruszyłem przed siebie. Byle dalej od nich. Zagłębiałem się w sobie chowając za dobrze mi znaną skorupą. Miałem wszystko gdzieś. Przyśpieszyłem kroku.
Pieprzeni egoiści..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz