Siedziałem na moim obrotowym krześle przy biurku i pisałam z Lissą. Nie myślałem o czekającym mnie zadaniu, byłem prawie gotowy. No prawie. Nie miałem na sobie jeszcze nawet koszulki koloru pochmurnego nieba, która spokojnie leżała sobie na łóżku. Czarna kamizelka również zapomniana zwisała z oparcia. Opisywałem właśnie Lisie swoją irytację, kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Wkurzony zerknąłem w ich stronę.
-
Puka si..- zamilkłem rozpoznając w nieproszonym gościu Konan.
Poczułem
jak moja szczeka opada w dół, więc szybko zasłoniłem usta dłonią. Widok Konan
wywarł na mnie duże wrażenie. Ubrana w elegancką czarną sukienkę nad kolano i
skórzaną kurteczkę koloru chabrów, zaś na nogach klasyczne czarne sandałki na
płaskim obcasie. Po prostu wyglądała rewelacyjnie.
Widząc
mój wzrok uśmiechnęła się znacząco i ściągając kurteczkę delikatnie odwróciła
się do mnie tyłem ukazując plecy. Oniemiały wpatrywałem się w jej jasną
idealnie gładką skórę. Dekolt sięgał dolnej linii pleców kończąc się delikatnym
ściągiem.
-
I jak?- zapytała niecierpliwie stając naprzeciw mnie.
Zlustrowałem
przód sukienki, która zgrabnie podkreślała piersi oraz długą szyję oplatając ją
delikatnym materiałem.
-
Wyglądasz zjawiskowo- wymamrotałem, a jej oczy podkreślone niebieską kredką
zmrużyły się z przyjemności.
-
Cieszę się, że ci odpowiada- uśmiechnęła się promiennie.
-
Lepszej kreacji sam Didi by nie znalazł- podsumowałem.
-
Błąd- uniosła delikatnie brodę.- To on ją wybrał dla mnie podczas naszego
ostatniego spotkania.
Zachichotałem,
po czym pokręciłem głową z niedowierzaniem.
-
Ale ty jeszcze nie gotowy- powiedziała do mnie z naganą.
Uśmiechnąłem
się przepraszająco i podszedłem do łóżka. Czułem na sobie jej badawcze
spojrzenie, więc szybko naciągnąłem na siebie koszulkę.
-
Ciekawa blizna- zauważyła.
Drgnąłem
i odruchowo dotknąłem pleców w miejscu gdzie widniała podłużna poszarpana
blizna.
-
Stare dzieje- mruknąłem.
-
Nie jest zła- stwierdziła
-
Okropna.
Zmarszczyła
delikatnie brwi a ja zakładałem kamizelkę i dopasowywałem ją mojego ciała. Po
chwili namysłu odszukałam swój kochany ochraniacz na przedramię.
-
Pomóż mi go założyć- wyciągnąłem lewą rękę z podwiniętym rękawem w jej stronę.
-
Ok.
Przez
chwilę szarpała się ze sprzączkami, by po chwili dojść z nimi do ładu.
Przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem.
-
Czegoś brak- orzekła.
-
Tam jest garderoba- pokazałam palcem.- Możesz poszukać. Jasię pożegnam z Lissą.
Gdy
Konan zniknęła w mojej garderobie zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem
pozwalając jej tam iść. Po chwili jednak uznałem, że nie mam się, czym martwić,
gdyż czułem się w jej towarzystwie niesamowicie dobrze.
-
Jakby bym z tymi głupkami- mruknąłem do siebie a na moich ustach wykwitł
uśmiech.
Kochanie,
muszę kończyć. Zaraz wychodzę na show trzymaj za mnie
kciuki. Jeju, jaki jestem zdenerwowany. Cieszę się że jest tu Konan. I myślę, że
Dii specjalnie ją na mówił, by mnie osobiście odwiedziła. Komu dziękować? Opaczności
czy moim wariatom? Nic trzymaj się. Tęsknie… :*:*
Wysłałem
wiadomość i wyłączyłem komunikator. Westchnąłem cicho. Jakoś odechciało mi się
ruszania z domu. Niespodziewanie odezwała się moja komórka. To Neji się
dobijał. Odebrałem.
-
Już za mną tęsknisz?- Zażartowałem.
-
Ta, jasne- warknął.- Gdzie ty jesteś?
-
W domu.
-
To się rusz! Wszyscy na ciebie czekają a Sakura i Ino chcą po ciebie iść.
-
Nie pozwól im- niemal krzyknąłem.- Ale komplikacje. Słuchaj. Postaraj się
zbajerować Sakurę. Odbij ją…
-
Co…- chciał coś wtrącić.
-
Czekaj nie przerywaj mi. Teraz masz szansę z nią pogadać, bo później możesz nie
mieć okazji. Przyjdę z kimś. To może sprawić, że Saku się rozgniewa, więc daję
ci troszkę czasu na pogadania.
-
Co ty zamierzasz zrobić?
-
Narazić się na gniew jej przyjaciół. Będę nie miły. Bardzo.
-
Ani się wasz!
-
Za późno..- rozłączyłem się zanim zaprotestował.
-
Jesteś tego pewien?- usłyszałem słodki głos Konan tuż nad uchem.- To może
sprawić ci wiele bólu.
-
Nie dbam o to.
-
Wrazie, czego masz mnie- poczułem jak jej delikatne ramiona oplątują mnie od
tyłu.- Możesz na mnie liczyć.
Wstrząs.
Tylko to poczułem.
Boże, przecież o to się rano modliłem. O takiego anioła, co będzie
ze mną w każdym momencie.
Odwróciłem się od niej przodem i przytuliłem z wdzięcznością.
-
Dziękuje, Konan. Dziękuje- wymamrotałem.
Jej
dłoń pogładziła mnie po włosach. Delikatnie z taką czułością, że miałem ochotę tak
zostać już na zawsze.
-
Tylko nie płacz- uprzedziła.
Oderwałem
się od niej niechętnie pokazując suche oczy, choć czułem, że nadal czai się w
nich smutek. Niespodziewanie pochyliła się i musnęła swoimi wargami moje usta.
Zaskoczyło to mnie. Pocałunek skończył się zanim tak naprawdę się zaczął, ale
mi to nie przeszkadzało.
-
No dobra pora dodać ci trochę pewności siebie- uśmiechnęła się zadziornie.-
Zamknij oczy.
Posłuchałem
posłusznie. Musnęła czymś moje powieki.
-
Kredka?- wyrwało mi się.
-
Nom- przytaknęła.- Trzeba ci nadać trochę bardziej groźnego wyrazu.
-
Dawno się nie malowałem.
Zachichotała.
Kiedy się odsunęła otworzyłem oczy, a ona podsunęła mi kredkę.
-
Nie chce ci oka wydłubać- wyjaśniła.
Pewnymi
ruchami podkreśliłem oczy a Konan w tym czasie zaczeła mi wcierać we włosy żel,
układając je. Po kilku minutach odsunęła się podziwiając swoje dzieło.
-
Naprawdę z ciebie przystojny chłopak- zauważyła.
-
Wątpiłaś?- zapytałem na co ona odpowiedziała mi uśmiechem.- Idziemy?
-
Czas zacząć przedstawienie- zgodziła się.
Pomogłem
jej założyć kurtkę sam zaś chwyciłem swoją czarną skórę w rękę. Przepuściłem ją
w drzwiach a później patrzyłem jak powoli z gracją schodzi po schodach. Przed
wejściem spotkaliśmy mamę, która patrzyła na nas szczęśliwa.
-
Ślicznie wyglądacie- pochwaliła.- Bawcie się dobrze.
-
Życzę pani miłego wieczoru- powiedziała na dobranoc moja towarzyszka.
-
Pa, mamo- musnąłem jej policzek na pożegnanie.
Kiedy
wyszliśmy z domu a drzwi cicho zamknęły się za moimi plecami poczułem jak
dziwny dreszcz na chwilę zawładnął moim ciałem.
-
Zdenerwowany?- zatroskała się Konan.
-
Trochę- odpowiedziałem szczerze.
Uśmiechnęła
się by dodać mi otuchy, po czym niechętnie ruszyliśmy w stronę domu sąsiada.
Muzyka stawała się, co raz głośniejsza a moja trema malała. Dziwne jak człowiek
szybko przyzwyczaja się do myśli że zaraz zrobi coś paskudnego.
Pewnie
nacisnąłem dzwonek mając nadzieje, że ktoś go usłyszy w całej tej kakofonii
dźwięków. Powtarzałem tą czynność kilka razy przez kilka minut jednak bez
powodzenia.
-
A to heca- wymieniliśmy z Konan znaczące spojrzenia.
Skoro
nikt nas nie witał to sami się wprosimy. Nacisnąłem klamkę a drzwi bez problemu
stanęły dla nas otworem. Zalała nas fala dźwięków,l ekko mnie oszałamiając.
Ostatnie zerknięcie na Konan i już byliśmy w środku otoczeni ludźmi oraz głośną
muzyką. W tłumie mignęły mi znajome twarze wiec poszliśmy w głąb domu uważając
by nikogo nie potrącić.
Nigdy
się bym nie spodziewał takiego tłumu. Sasuke wygląda raczej na osobę, która
woli towarzystwo mniejszego grona ludzi, ale za to sprawdzonego.
Podtrzymałem
Konan, gdy się potknęła na jakiejś zabłąkaną puszkę.
-
Uważaj- ostrzegłem nie potrzebnie.
Uśmiechnęła
się blado i mocniej chwyciła mnie za rękę. Zauważyłem Ino w towarzystwie Temari
jak o czymś dyskutuję z pewną parą. Postanowiłem podejść. Korzystając z tego,
że Ino stała do mnie tyłem nachyliłem się i złożyłem na jej odsłoniętym
ramieniu pocałunek. Pisnęła zaskoczona, odwracając się w moją stronę.
-
Co ty so…- pełne gniewu słowa zamarły jej na ustach a oczy przyglądały mi się w
zdumieniu.- N-Naruto?
-
Yo- przywitałem się z uśmiechem po czym chwyciłem dłoń Temari i złożyłem na
niej pocałunek.- Witaj.
-
Jak zawsze miły- zakpiła ze mnie.- Nie poznałam cię. Wyglądasz smakowicie.
Roześmieliśmy
się. Zanim zdążyłem przedstawić im Konan, Ino odzyskała głos.
-
Naru, muszę ci coś powiedzieć- powiedziała niepewnie.- Chodzi o Sakurę.
-
Co się stało?- zaniepokoiłem się.
-
Jakby tu powiedzieć…- zająkała się.
-
Sakura cię zdradziła- powiedziała wściekłym głosem, Temari.- Nie rozumiem jak
tak mogła.
Oszołomiony
zerknąłem na Konan, która zaskoczona tak jak ja wzruszyła ramionami.
-
Co zrobiła?- zapytałam głupkowato.
-
Zdradziła- powtórzyła Temari.- Z Nejim.
-
Ja i Sasuke przyłapaliśmy ich jak się obściskiwali- powiedziała Ino.- Niestety
nie dało by się tego zatuszować bo zaraz wpadł Hidan i roztrąbił wszystko.
Słyszałem
w ich głosie współczucie i smutek. Były wobec mnie lojalne.
-
Ino…- zacząłem, ale nie dała mi skończyć.
-
Proszę nie gniewaj się na Saku. Wiem, że źle zrobiła, ale nie gniewaj się.
Ująłem
jej twarz w dłonie zmuszając ją by na mnie spojrzała.
-
Ja i Sakura zerwaliśmy- powiedziałem jak najbardziej szczerze.- Doszliśmy do
wniosku, że nie pasujemy do siebie.
W
tym momencie, Konan wysunęła się do przodu i przytuliła się do mnie wywołując
zaskoczenie na twarzach dziewczyn.
-
To moja przyjaciółka Konan- przedstawiłem.- Temari, Ino dziękuję, że się o mnie
martwicie, ale to było nie potrzebne.
Odeszłem
od nich nadal obejmowany przez moją towarzyszkę.
-
Dobrze się czujesz?- zapytała z troską.
Dobre
pytanie. Czułem się skołowany. Chciałem dać pokaż moich umiejętności a tu taki
klops. Czułem zawód, że mój plan spalił na panewce. I tępy ból w klatce mówiący
o tym jak bardzo bolesna była to dla mnie wiadomość. Przytuliłem się do Konan
chowając twarz w jej włosach.
-
Nic mi nie będzie- zapewniłem cichym zbolałym głosem.
-
Ciii- przyciągnęła mnie bliżej.- Jestem tu.
Ktoś
nas potrącił zakłócając tą cudowną chwilę. Wściekły uniosłem wzrok.
-
Sorki- chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.
-
Garra- rozpoznałem go, a w moim głosie czułem gniew.
-
O, cześć- uśmiechnął się nie zważając na moje mordercze spojrzenie.- Nie
poznałem cię.
Konan
wyśliznęła się z moich ramion, po czym przywitała się z nim grzecznie.
-
Cześć. Jestem przyjaciółką Naruto. Konan. Miło mi cię poznać, Garra.
Chłopak
gapił się na nią przez chwilę a na jego twarzy widniało niedowierzanie.
Odwrócił się do nas tyłem, po czym ruszył przed siebie na sztywnych nogach.
-
A temu, co?- zaciekawiła się moja nowa przyjaciółka.
-
Nie mam zielonego pojęcia- odpowiedziałem.
Przyjaciółka.
Już dwa razy tak ją nazwałem i czułem, że to była prawda. Konan stała się moją
przyjaciółką, choć nie minęła doba odkąd się poznaliśmy.
-
Masz ochotę na coś do picia?- zaproponowałem.- Poczekaj tu a ja coś znajdę.
-
Ok.- zgodziła się.
Żal
mi było jej zostawiać no, ale nie miałem zielonego pojęcia gdzie jest bufet a
nie chciałem jej ciągać po domu. Mijałem zgrabnie ludzie, od czasu do czasu
kogoś potrąciłem, ale nie fatygowałem się by przeprosić. W końcu znalazłem
bufet pełen napojów. Nie zważając na kolejkę i gniewne pomruki chwyciłem dwie
butelki wody gazowanej, po czym oddaliłem się. Powrót nie był łatwy a kiedy
nareszcie zauważyłem miejsce, w którym zostawiłem Konan była ona otoczona przez
moich znajomych. Podszedłem i stanąłem obok niej,
-
Hej- przywitałem się lekko speszony.
Zauważyłem
w tym zgromadzeniu najbliższe mi osoby w ostatnim czasie. Czyli Nejiego,
Sakurę, Ino, Shikamaru, Temari i Garre.
-
Cześć, Naruto- nieśmiało przywitała się ze mną Sakura.
Posłałem
jej uspokajający uśmiech.
-
Coś się stało?- zapytałem.
-
Chcemy wyjaśnić tą sytuację- powiedział ku mojemu zaskoczeniu Shikamaru.
-
Jaką sytuację?- udałem, że nie wiem o co chodzi.
-
Garra, powiedział że zastał cię załamanego w objęciach jakiejś dziewczyny- wtrąciła
Ino.
-
Załamanego?- powtórzyłem wymieniając z Konan spojrzenia.
No
tak. Dla innych tak mogło to wyglądać.
-
Naruto, tak mi przykro- wyjąkała Sakura a z jej oczu popłynęły łzy.
Poczułem
się strasznie i zanim zdałem sobie sprawę z tego, co robię już trzymałem ją w
ramionach, przytulając mocno.
-
Ciii, nie płacz- pocieszałem.- Pamiętaj, cokolwiek się stanie jestem po twojej
stronie.
Odsunąłem
się od niej i stanąłem przed Nejim. Przez jedną straszną chwilę miałem ochotę
mu przyłożyć, ale powstrzymał mnie łagodny głos Konan.
-
Spokojnie.
Widziałem
w oczach starego przyjaciela strach. Podeszłem, pochyliłem się i oparłem czoło
na jego klatce piersiowej.
-
Skrzywdź ją a cię zabije- szepnąłem zdając sobie sprawę, że nie mógł tego
słyszeć w tym hałasie.
Uniosłem
dłoń i położyłem na wysokości jego serca a następnie delikatnie pchnąłem.
Zachwiał się, więc go podtrzymałem. Wyprostowałem się (mam nadzieje, że) ze
szczerym uśmiechem.
-
Życzę szczęścia- odezwałem się tak by wszyscy to słyszeli a później mu do
ucha.- Popsułeś mi zabawę.
-
Heee??
-
Miałem taki wspaniały plan- westchnąłem.- A tu taki wredny ktoś wszystko
zniszczył.
-
Albo uratował- odpowiedział cicho.- Nie mogłem pozwolić żebyś to ty błyszczał.
-
A liczyłem na Oskara- udawałem oburzonego.
-
Dostaniesz- zapewnił mnie.
-
Skarbie- zwróciłem się do Konan.- Zatańczysz ze mną?
Uśmiechnęła
się promiennie i chwyciła mnie za rękę. Bez zastanowienia wepchałem Nejiemu
moja kurtkę i dwie pełne butelki wody. Razem z Konan minęliśmy oszołomionych
ludzi i stanieliśmy na parkiecie.
Grała
mocna muzyka klubowa, więc i ja nie zamierzałem bawić się w subtelności.
Przyciągnąłem do siebie Konan wsuwając jej pod kurtkę prawą dłoń a lewą oparłem
na jej biodrze. Zaczęliśmy tańczyć ocierając się o siebie. Czułem jak myśli
wyparowują z mojej głowy pozostawiając ją przyjemnie otępiałą.
Nie
wiem ile tak tańczyliśmy przytuleni do siebie, ale jak ocknąłem się z transu
grała wolna ckliwa melodia. Konan przez cały ten czas tkwiła w moich ramionach
nie zadając pytań.
-
Przepraszam- szepnąłem w jej ucho.
-
Nie musisz- odparła.- Rozumiem.
-
Jesteś skarbem.
-
Wiem- zaśmiała się perliście.- Napiłabym się czegoś mocniejszego.
-
Zaraz przyniosę- zaoferowałem odwracając się od niej.
-
Idę z tobą.
Ująłem
jej dłoń w swoją, po czym poprowadziłem między bawiącym się tłumem. Kolejka
przy bufecie zniechęcała, ale ustawiliśmy się w niej grzecznie. Rozejrzałem się
szukając kogoś znajomego. Mój wzrok padł na siedzącą nieopodal na krześle
postać otoczoną pustymi butelkami po alkoholu. Po chwili podeszła do siedzącego
druga postać coś energicznie tłumacząc, ale widać bez efektów. Postać
zamachnęła się na intruza butelką a kiedy ujrzałem jej twarz wychyloną z cienia
aż zaniemówiłem.
-
Itachi?- w tym jednym słowie było tyle zdumienia i niedowierzania, że aż sam
się dziwiłem.
-
Znasz go?- zainteresowała się Konan.
-
Tak- kiwnąłem głową.- To jeden z naszych gospodarzy. Pójdą się dowiedzieć, co
się stało.
Jednak
ona poszła ze mną. Kiedy byliśmy bliżej mogłem usłyszeć co mówi nieznajomy.
-
Tak nie można Itachi- warknął.- Wiem że masz parszywy dzień ale… Jasny gwint!
Itachi
niebezpiecznie zatoczył się do przodu. Bez zastanowienia skoczyłem do przodu i
pomogłem chłopakowi go podtrzymać.
-
Wyprowadźmy go na dwór- zaproponowałem.
-
Dzięki- uśmiechnął się blado.
Nie
mieliśmy jako takich problemów z Itachim, no może próbował się wyrywać, ale nie
za specjalnie. Drzwi na taras otworzyła nam Konan, po czym zamknęła, by
przytłumić muzykę. Posadziliśmy zalanego Uchihe obok jednego z drewnianych
słupów.
-
Dzięki- jeszcze raz odezwał się nieznajomy.
-
Nie ma sprawy.
Przyjrzałem
się mu ciekawie. Był ubrany w fioletową koszulę i czarne spodnie, dodatków nie
potrafiłem dojrzeć w tym słabym świetle. Pociągająca twarz ozdobiona długimi
włosami i okrągłymi okularami.
-
Co mu?- zapytałem wskazując głową Itachiego.
-
Nie widać?- odparł sarkastycznie.- Zalał się.
-
Chodzi mi o przyczynę- niemal warknąłem.
-
Nie twój biznes- odciął się.
-
..iwo- zachrypnięty głos Uchihy zwrócił moja uwagę.- Daj..cie mii piwo.
-
Już dość na dzisiaj- krzyknął na niego chłopak.
-
..pierdalaj- odciął się Itachi.
-
Ej, Itaś- zacząłem.- Spokojnie.
-
Naruś- jego usta rozciągnęły się w pijackim uśmiechu.- Na..pij siie ze mn..ą.
-
Jasne- odparłem z uśmiechem unikając gniewnego spojrzenia, jakim poczęstował
mnie nieznajomy.
Podeszłem
do Konan. Zauważyłem, że zmarzła.
-
Przepraszam- szepnąłem pocierając jej ramiona.- Czy mogłabyś nam przynieść dwie
butelki wody nie gazowanej.
-
Ok.- czym prędzej zniknęła w środku domu.
-
Co ty kombinujesz?- zapytał chłopak podejrzliwym tonem.
-
Ja?- spojrzałem na niego niewinnie.- Zamierzam pić.
-
..dze moje piwooo- zawył Itachi próbując się podnieść.
Czym
prędzej pchnąłem go powrotem a on zatoczył się na plecy.
-
Siedź- ostrzegłem.- Bo wypadniesz.
-
..padne?
-
Tak- pokiwałem poważnie głową, kiedy na mnie spojrzał.- Chyba nie chcesz rozbić
się na miazgę.
Chłopak
obok mnie jęknął poirytowany, ale zwracałem na niego uwagi.
-
Neee ceee.
Uśmiechnąłem
się i usiadłem obok zalanego Uchihy. Nie odzywałem się wpatrzony przed siebie.
-
C..o jest?- zapytał brunet.
-
Nic- westchnąłem a on spojrzał na mnie krzywo.
-
Proszę- to Konan znowu się pojawiła z butelkami, o które prosiłem otulona
kocem.
-
Dzięki- podałem jedną butelkę Icie.
-
..ćipiałeś- syknął odsuwając od siebie wodę.
-
I ty dla mnie taki nie miły- udałem, że głos mi się załamuje z powstrzymywanego
płaczu.
-
Eee… Naruś??
-
Mam dość- otarłem nieistniejącą łzę.- Tak się staram by wszystko było dobrze,
ale nie daje rady.
Itachi
przytulił się do mnie a jego przepity oddech buchnął mi w twarz. Nie odsunąłem
się jednak.
-..obrze,
już dobrze.
-
A wcale, że nie- zaprotestowałem żałośnie.- Nie chce tu być. Pełno ludzi a ja
czuje się samotny. Tak.. potwornie samotny.
Ramiona
wokół mnie wzmocniły uścisk.
-
Rozumiem- szepnął Itachi opierając głowę na moim ramieniu.
-
Chce do moich przyjaciół- ciągnąłem jak w transie.- Do Saso i Dii. Do mojej
Lissy. Chce by mnie przytulili. Powiedzieli, że są ze mną.
-
Nee moww tak- zaszlochał wtulając się we mnie jeszcze bardziej.- Ja jee..
jestem.
-
I tobie też smutno- pogłaskałem go po zalanym łzami policzku.
-
Tayyyuu… zerwałem z niąąąą- zawył jak ranne zwierze.
Poderwałem
zaskoczony głowę i spojrzałem na chłopaka, naprzeciwko, który pokiwał
potwierdzająco głową. Uchiha rozszlochał się na dobre a ja wiedziony instynktem
zacząłem go głaskać uspokajająco po włosach.
-
Mój ty biedaku- szepnąłem.- Wiem.. To tak bardzo boli. Nie płacz już. Ciii…
Jednak
nic nie mogło ukoić płaczu Itachiego a ja go nie odtrącałem, choć czułem jak
moja koszula przesiąka jego łzami. Przytuliłem go mocniej i zacząłem się
delikatnie kołysać tak jakbym usypiał Kloe. Zacząłem nawet nucić kołysankę
wiedziony nadzieją, że ukoję, choć trochę ten jego ból.
Konan
i nieznajomy zaś patrzyli na nas smutno nie wiedząc, co robić. Płacz zamierał,
tak jak dreszcze wstrząsające ciałem tulącego się do mnie chłopaka. Nadal
delikatnie bez pośpiechu gładziłem jego włosy. W końcu płacz ustał. Itachi
zasnął. Tylko mokre od łez policzki i mocno zaciśnięte palce na mojej koszuli
świadczyły o bólu, jaki go trawi. Odczekałem chwilę zanim się odezwałem.
-
Trzeba znaleźć Sasuke- szepnąłem bojąc się, że obudzę śpiącego bruneta.
-
Poszukam go- zaofiarował się do tej pory milczący chłopak.
Poczułem
jak Konan przytula się do moich pleców okrywając mnie i Uchihę ciepłym kocem.
-
Ty też cierpisz- stwierdziła smutno.
-
Nie tak bardzo jak on- przyznałem.- Po prostu za łatwo się przywiązuje do
ludzi, z którymi niepisane mi jest być.
-
Kochać kogoś to nie zbrodnia- mruknęła.
-
Ale niestety miłość oznacza cierpienie- odparłem zgoryczą.
Drzwi
tarasu zostały otworzone z impetem. Gniewnie spojrzałem na stojącego w nich
Sasuke, który jakby mnie nie widział podbiegł do brata.
-
Tachi?- spytał zaniepokojony.- Nic ci nie jest?
-
Spokojnie. Śpi.
Słysząc
mój głos spojrzał na mnie zaskoczony. Tak jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę
z tego, że tu jestem. Jego wzrok przesunął się po mnie i Konan, po czym wrócił
na brata.
-
Och, Tachi..- jęknął.
-
Trzeba stąd go zabrać- wtrącił chłopak w okularach.
-
Masz rację- przyznałem.- Trzeba położyć go do łóżka.
Podciągnąłem
śpiącego do góry samemu z trudnością wstając. Itachi czując mój ruch zacisnął
kurczowo palce wpijając je boleśnie w moje ciało. Powstrzymałem przekleństwo,
ale grymas bólu przeciął moją twarz.
-
Pomogę- zaoferował okularnik.
Próbował
rozluźnić zaciśnięte pięści bruneta, ale bezskutecznie. Przez takie bezpardonowe
traktowanie Itachi jeszcze bardzie nie dawał za wygraną a ja modliłem się o
cierpliwość, której mi szybko brakło. Poirytowany pochyliłem się podkładając mu
lewą rękę pod kolana i unosząc w powietrze.
-
Zaniosę go- burknąłem podrzucając bezwładne ciało do góry, by się nie zsunęło.
Sasuke
przez chwile przyglądał mi się podejrzliwie by po chwili zgodzić się na to.
Zresztą nie miał innego wyjścia, ale nie miałem ochoty mu tego mówić.
Weszliśmy
do domu. Moja trzy osobowa obstawa zręcznie torowała mi drogę. Czułem na sobie
wzrok ciekawych ludzi, niektórzy coś między sobą szeptali. Cóż nie miałem czasu
zastanawiać się nad tym, gdyż Itachi był delikatnie mówiąc ciężki. Szczerze nie
spodziewałem się tego po nim. Był przecież mojego wzrostu, no może trochę
szerszy w barkach, ale jednak cięższy. Czułem jak mi ramiona omdlewają, lecz
tylko zacisnąłem zęby tuż przed wspinaczką po schodach.
-
Itachi. Zapłacisz mi za to- wysapałem.
Będąc
na górze oparłem się plecami o ścianę dla złapania oddechu. Pozostali spojrzeli
na mnie współczująco.
-
Przepraszam za kłopot- zaczął Sasuke wywołując u mnie złość.
-
Och, zamknij się- warknąłem, co też zrobił zaskoczony, więc dodałem łagodniej.-
To nie kłopot.
Poprawiłem
chwyt i podjąłem swoją wędrówkę. Sasuke z rozmachem otworzył drzwi do pokoju
brata zapalając przy okazji światło. Minąłem go bez słowa i czym prędzej
pośpieszyłem do łóżka.
-
Aleś ty ciężki- jęknąłem kładąc śpiącego w najlepsze, Itachiego.
Niestety
miałem problem z oswobodzeniem się z jego uścisku. Ku mojemu zaskoczeniu na ratunek
przyszła mi Konan. Zaczeła delikatnie wodzić palcem po szyi bruneta wywołując u
niego dreszcz. Cóż ponoć każdy śpiący ma łaskotki. Ita puścił moją koszulę by
pozbyć się irytującego go szkodnika a ja skorzystałem z okazji i odskoczyłem w
bezpieczne miejsce. Konan posłała mi triumfujące spojrzenie zdejmując przy
okazji buty z nóg śpiącego.
-
Trzeba go rozebrać- stwierdziłem, ruszając jej na pomoc.
Z
trudem posadziliśmy bruneta zdejmując mu przy okazji koszulkę. Kiedy tylko go
puściłem ten mamrocząc coś pod nosem odwrócił się i ułożył na brzuchu.
-
A to peszek- zaśmiała się Konan odgarniając z oczu zabłąkany kosmyk włosów.
-
Zostawmy go tak- przyznałem zmęczony.- Masz jakieś cienkie prześcieradło lub
koc?
-
Zaraz- Sasuke, czym prędzej zniknął z pokoju.
Ja
w tym czasie podszedłem do okna i uchyliłem je. Konan zaś postawiła na stoliku
nocnym dwie butelki wody, te same, które kazałem przynieść.
-
Mam- młody Uchiha pojawił się po chwili ze złożonym białym prześcieradłem.
Chwyciłem
za róg rozwijając je a następnie przykrywając nim śpiącego.
-
Trzeba, co jakiś czas do niego zaglądać- stwierdziłem.
-
Ja i Kabuto się tym zajmiemy- wskazał chłopaka w okularach.- Dzięki za
wszystko.
-
Nie ma sprawy- przysiadłem na brzegu łóżka.- Chyba wyszłem z formy.
-
I tak nieźle dałeś sobie rade- pochwalił mnie Kabuto.
-
Taa- przytaknąłem.- Może wypite piwo sprawiło, że jest teki ciężki. Nie
spodziewałem się tego.
Sasuke
i Kabuto zaśmiali się zgodnie.
-
Tachi lubi pojeść- rzekł młodszy z braci.
-
Jak każdy- zgodziłem się.- Trzeba wracać na parkiet.
-
Obiecałeś mi picie- zaprotestowała przyjaciółka.
-
Co tylko zechcesz- uśmiechnąłem się.
-
Piwo- wyszczerzyła się chytrze.
-
Jeszcze nie masz dość?- jęknąłem zdegustowany.
-
No, co ty!
Zaśmialiśmy
się zgodnie opuszczając pokój. Zanurzając się na powrót w gwarze rozmów i
głośnej muzyki zostałem przez kogoś potracony.
-
Uważaj!- warknąłem łapiąc równowagę.
-
Jak zawsze słodki- odciął się sarkastycznie ten ktoś.
Kiedy
się przyjrzałem tej osobie to rozpoznałem Hidana. Aż jęknąłem w duchu ze
zgrozy.
-
Jeszcze ciebie mi tu brakowało- wymamrotałem.
-
Też się cieszę że cię widzę- wyszczerzył się radośnie.- Witaj, piękna.
Konan
tylko pochyliła głowę w odpowiedzi.
-
Idziecie tańczyć?- dopytywał się.
-
Nie- odparłem.- Na razie bufet wzywa.
-
Super! Przyłącze się.
Przewróciłem
tylko oczami zbyt słaby by się sprzeczać. Hidan poprowadził nas na dół prosto
do bufetu o czymś zaciekle opowiadając, ale nie byłem w stanie go słuchać. W
mgnieniu oka załatwił nam po zimnym browarku, co przyjąłem z dużą ulgą. Czym
otwarłem swoją butelkę i pociągnąłem solidny łyk chłodnego napoju. Nie muszę
chyba mówić, że smakowało wybornie.
Konan
również piła w ciszy mrużąc oczy. Szczerze mówiąc nie mięliśmy ochoty rozmawiać.
Przynajmniej ja bo Hidanowi jadaczka się nie zamykała. Westchnąłem głośno.
-
Zatańczymy?- determinacja w głosie Konan mówiła sama za siebie.
-
Jasne- nie czekając na reakcje gaduły zmyliśmy się na parkiet.
-
Jeju. Myślałam, że uszy mi spuchnął.
-
Aż tak?- udałem zatroskanego.- Moje biedne uszka…ał.
Konan
uśmiechając się niewinnie wbijała mi palce pod żebra.
-
Będę grzeczny- zapewniłem.
Zarzuciła
mi ramiona na szyje przylegając do mnie całym ciałem.
-
Miło- puściłem do niej oczko, na co ona tylko przewróciła oczami.
-
Ma być.
-
Odbijany!
Nie, no. Ja chyba śnie.
Hidan
z szerokim uśmiechem złapał moją partnerkę w ramiona i zaczął urządzać dzikie
pląsy. Dosłownie. Nie mogłem tego nazwać tańcem. Jednak Konan nie dała z siebie
zrobić błazna. Przystopowali układając ciała w zmyślne figury. Wyglądali przy
tym jakby dobrze się bawili.
-
I zostałeś sam- mruknął ktoś obok mnie.
Sai
oparł się o mnie przyglądając się wygłupiającej się parze.
-
Nie jestem sam- zaprzeczyłem wrednie się uśmiechając.
-
Nie?- zapytał zdumiony.
-
Nie- pociągnąłem go za rękę.- Zatańczymy?
-
Spadaj!- odsunął się gwałtownie.- Ino cię szuka.
-
Po co?- zainteresowałem się.
-
Sam ją spytaj.
-
A ona gdzie?
-
O. Już idzie.
Wskazał
na grupę osób, która się przeciskała w naszym kierunku.
-
Czemu mam wrażenie że powinienem stąd zwiewać?- czułem się nie swojo.
-
Cykor- zakpił Sai uśmiechając się paskudnie.
Dziewczyny
złapały mnie pod ramiona i wyprowadziły z zatłoczonego pomieszczenia. Zerknąłem
na Konan ku mojej ogromnej radości razem z Hidanem poszli za nami.
Zatrzymaliśmy się w kuchni, do której drzwi zostały zamknięte a ja poczułem się
jak w klatce. Spojrzałem na zgromadzone tu osoby. Obok mnie stały Hinata, Ino,
Temari i Sakura. Na krzesłach usadowili się Neji, Kiba, Garra i Sasuke. Obok
drzwi stała para, w której rozpoznałem Kiena i jego chłopaka. Karin stała w
towarzystwie dwóch nieznanych mi chłopaków. Chwile później do tego dziwnego
zgromadzenia połączyło jeszcze kilka osób prowadzonych przez Saia. Zapadła dość
krępująca cisza.
-
Skoro udzieliliście mi głosu- zakpiła Temari to mam coś dopowiedzenia, tłum
jęknął zrezygnowany.- Cisza!... No już lepiej. Więc tak… Ino jak to leciało??
Yamanaka
spojrzała na nią nie przychylnie, ale przemówiła patrząc mi prosto w oczy.
-
Naruto. Jesteś z nami już od tygodnia a my nie przywitaliśmy cię jeszcze
odpowiednio. Wszyscy tu zgromadzeni chcieliby ci powiedzieć:
-Witaj,
Naruto!- ryknęli wszyscy zgodnie a ja poczułem się nie na miejscu.
-
Hheheh- zaśmiałem się nerwowo.- Witajcie i wy.
Dziewczyny
uśmiechnęły się do mnie promienie i czym prędzej podeszły przytulając.
Czy ja dziś robię za pluszaka? Każdy się
do mnie klei.
-
To dla ciebie- Ino podała mi papierową ozdobną torebkę.
-
D-dzieki- burknąłem czując suchość w ustach.
-
No, otwórz!- zawołał ktoś.
Zawahałem
się. Ostrożnie wsunąłem dłoń do środka i wyciągnąłem małe czarne pudełeczko.
Wszyscy, no prawie wszyscy patrzyli na mnie niecierpliwie. Wziąłem głęboki
wdech i zajrzałem do środka.
Na
czarnej aksamitnej wyściółce leżała srebrna szeroka grawerowana obrączka.
Widniał na niej napis Friends4Ever.
-
Załóż- ponagliła mnie Hinata.
Powoli
z wahaniem wsunąłem obrączkę na środkowy palec lewej dłoni. Prezent pasował
idealnie. Poczułem w oczach łzy wzruszenia, więc szybko zamrugałem by się ich
pozbyć. Kiedy uniosłem głowę zobaczyłem uśmiechnięte twarze a na dłoniach takie
same obrączki jak moja.
-
Witaj w naszej rodzinie- powiedział miękkim głosem Sai, który stał najbliżej
mnie.
Wszyscy
ci ludzie z jakiegoś powodu dziwnie się zachowywali. Normalnie nikt by nie dał
obcemu takiego prezentu ani traktował go jak starego przyjaciela.
-
Chwila moment- wyrwało mi się.- Czy ja właśnie wstąpiłem do jakiejś sekty?!
Kilka
osób zaśmiało się rozbawione.
-
Tak- odparł Sai uśmiechając się przyjacielsko.- Naszej sekty przyjaciół..
-
Obrońców zwierząt- dodał ktoś chichocząc.
-
Miłośników porolni- wszyscy wybuchli śmiechem.
-
A tak na poważnie?- zapytałem.
-
Ale z ciebie młot- warknął Uchiha.- Nie jesteśmy sektą.
-
Dziwni jesteście- stwierdziłem starając się przejść nad tym do porzątku
dziennego.- Już wiem: jesteście gangiem.
Mocne
uderzenie w tył głowy powaliło mnie na kolana. Pocierając obolałe miejsce
spojrzałem na agresora.
-
Neji?!- syknąłem.
-
Nie możesz nas po prostu zaakceptować tak jak my ciebie?- zapytał smutno.
Zamyśliłem
się na chwilę a następnie ściągnąłem obrączkę.
-
Wybaczcie, ale nie- powiedziałem poważnie.- Nie miejcie mi tego za złe, ale ja
tak nie potrafię. Przyjaciel to dla mnie osoba, za którą oddałbym życie a nie
zabawa.
-
My nie żartujemy- zawołała rozgniewana, Temari.
-
Nie wątpię- przyznałem.- Ale nie potrafię zaufać tak dużej grupie osób.
-
Nikt tego od ciebie nie wymaga- zaprotestował Neji.
-
Więc po co to?!- warknąłem wskazując przedmiot w mojej dłoni.- Jesteście
hipokrytami. Czy rozumiecie znaczenie słowa przyjaźń?
Zapadła
krępująca cisza a co niektórzy zaczęli się wiercić niespokojnie.
-
Czy któreś z was zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką na siebie
wzięliście przez te pierścionki?- zapytałem.
Przed
oczami stanęli mi Sasori, Didera, Lissa i…
-
Nic nie rozumiesz..- zaczęła Temari ale nie dałem jej dojść do słowa.
-
To wy nie rozumiecie- wrzasnąłem.- Ilu z was było by wstanie przyjść mi na
pomoc bez zastanowienia, bez względu na wszystko?
Cisza.
Stawałem się, co raz bardziej wściekły.
-
Nikt- syknąłem kipiąc gniewem.- Nic nie wiecie…
-
Naruto, wystarczy- łagodny głos Konan sprowadził mnie na ziemie.- Nie o taką
przyjaźń im chodziło.
Czułem
jak uchodzi ze mnie powietrze. Minąłem zszokowane osoby i podszedłem do ściany,
po której się zsunąłem.
-
Nie powinniście byli sobie kpić z tak poważnego tematu- teraz to Konan się
złościła.
-
Ale..- ktoś chciał zaprotestować ale mu na to nie pozwoliła.
-
Och, wiem, o co wam chodzi- prychnęła.- Ale powinniście się dowiedzieć coś o
osobie, którą zamierzacie odbudować waszą przyjaźnią. Niektórzy bardzo poważnie
do tego podchodzą, a tu macie dowód. Jak myślicie jak on się czuję? On naprawdę
za osoby, którą ufa oddałby życie.
Kilka
prychnięć, przyciszone szepty.
-
Myślę, że najlepiej będzie jak go stąd zabiorę- szepnęła Konan, podchodząc do
mnie szybko.- Nic ci nie jest? Naruto?
Położyła
mi na ramieniu dłoń. Zawrzało we mnie. Odepchnąłem ją przewracając.
-
Nie dotykaj mnie- syknąłem.
-
Naruto??- zapytała z niedowierzaniem.
-
Muszę się napić- wstałem.- Zjeżdżam stąd.
Ruszyłem
do wyjścia nie zatrzymywany przez nikogo. Prawie.
-
Naruto, zaczekaj!- krzyknęła za mną Konan.- Co chcesz zrobić?!
-
Nie twój interes- trzasnąłem drzwiami.
Przetoczyłem
się przez dom jak burza. Wypadłem z domu łapiąc potężny haust powietrza.
Dusiłem się. Powoli spojrzałem w niebo. Było zachmurzone. Warknąłem i ruszyłem
przed siebie. Byle dalej od nich. Zagłębiałem się w sobie chowając za dobrze mi
znaną skorupą. Miałem wszystko gdzieś. Przyśpieszyłem kroku.
Pieprzeni egoiści..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz